sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 4 - trzecie spotkanie

 Rozdział 4

Kinga

Nastały ciężkie dni. Pogoda momentalnie się popsuła od ostatniej wizyty w parku. Ciągle padało, grzmiało i błyskało się. Pogoda odstraszała od pójścia do sklepu po świeże pieczywo, a co dopiero na spacer odnaleźć Daniela i przeprosić go za ostatni raz. Bo oczywiście muszę go odnaleźć. Nie ważne co zrobię. Odnaleźć, przeprosić i nie pozwolić mu odejść. Jeśli chodzi o moje odejścia, to oczywiście inna sprawa.
Zakochałam się po uszy. I nijak nie potrafiłam się z tego wykręcić. Już nawet moi rodzice zaczęli coś podejrzewać. Patrzą się na mnie marszcząc brwi i kręcą głową. Pewnie nie lada szokiem były by dla nich, gdyby jednego dnia podeszła do nich mówiąc:
- Mamo, tato, mam chłopaka.
I zanim doszłabym do tego, że jest on niewidomy, to musiałabym już ich ocucać z omdlenia.
Wizja ta chociaż mogła się wydawać parodyjna mogła, może nie w stu procentach, ale na pewno w kilkunastu się pokryć z rzeczywistością. A wszystko chyba ze względu na brak jakichkolwiek przyjaciół, znajomych, czy nawet bliskich, takich jak rodzice. Po prostu przez całe życie szłam samotnie, bez niczyjej pomocy, wsparcia. Sama sobie radziłam z różnymi problemami, czy też ukrywaniem talentów, które co po niektórych przerażają.
Wracając jednak do tematu moich westchnień i tego, co w moim sercu zaczęło się pojawiać. Daniel. Wszędzie Daniel. I tylko pogada przypominała mi, o pewnym wieczorze, zaraz po tym jak się rozstaliśmy. Bo nawet sama przed sobą wstydziłam się przyznać, że to po prostu ja odeszłam.




Aż jednego dnia stał się cud. Było już równo dziesięć dni po tamtym wydarzeniu, gdy rano obudziły mnie promienie słonca. Uradowana wyskoczyłam z łóżka i wyjrzałam za okno. Szarówka minęła, była piękna pogoda, a po ostatnich dniach zostały tylko nieliczne kałuże, które przy tak ładnej pogodzie i tak nie przetrwają długo.
Szybko się ubrałam, zjadłam śniadanie i rzuciłam sie do drzwi.
- A gdzie to tak rano sie wybierasz? - moja ręka wyciągnięta w stronę klamki gwałtownie się zatrzymała w miejscu.
- Na spacer – odpowiedziałam swobodnie na pytanie mamy.
- A nie miałaś czegoś dzisiaj zrobić? - cholera jasna... no to trzeba przełożyć spacer na późniejszą godzinę. Tylko już teraz było późno, bo po dziewiątej.
- Nie mogę później, jak wrócę? - spróbowałam jeszcze tej metody.
- Nie – skąd wiedziałam, że taka będzie odpowiedź? Zagryzłam wargi i powędrowałam do łazienki, którą to miałam na błysk wyszorować.
Trochę czasu minęło, kiedy to w końcu mogłam spokojnie wyjść z domu i pójść w kierunku długo oczekiwanego celu.

Daniel

Wczorajsza prognoza pogody zapowiadała piękne słoneczko na dzień dzisiejszy. Nic więc dziwnego, że wstałem z zamiarem szybkiego wyrobienia się z traningiem na basenie. Już od dawna dusiłem się w domu, dlatego perspektywa wyjścia na dwór, na spacer dodawała mi mnóstwa energii.
Jak tylko się obudziłem słyszałem ciszę za oknem. Zero cichych kropli deszczu uderzających o okno, zero grzmotu burzy. Co więcej poczułem ciepło na twarzy, które to mogło dawać tylko i wyłącznie słońce. Wszystko było takie, jak chciałem. Jedynie przeciągający się pobyt w komunikacji miejskiej w stronę domu... Nie wiedziałem, która była godzina. A po prostu moje oczekiwanie powodowało dłużenie się czasu powrotu. Z ulgą odetchnąłem, kiedy Nancy pociągnęła mnie za smycz na odpowiednim przystanku i poprowadziła do wyjścia.
Jednak na skrzyżowaniu nie poszedłem do domu. Pogoda była zbyt ładna, żeby marnować ją na spędzenie choć minuty dłużej zamkniętym w budynku. Skręciłem w jedną z bocznych uliczek, by na skróty przejść do parku. Nie dość, że droga była tutaj krótsza, to i bezpieczniejsza, jeśli chodzi o samochody, których to praktycznie tutaj nie spotykam.
Z jednej strony chciałem jak najszybciej być na mojej ławeczce w parku, co powodowało, że mimochodem przyśpieszalem. Z drugiej jednak strony musiałem mocno się skupić, by nie przyśpieszać jednak i dokładniej odliczać wszystkie kroki.
Pięć, cztery, trzy dwa, poczułem małe poluzowanie smyczy Nancy. Jeden. Ostro przeszełdem w bok, przed nierówną płytką, niebezpiecznie wystającą z ziemi. Niby jest ona już tu odkąd pamiętam, a jednak czasem wciąż zapominam o jej obecności, czym przypłacam ranami. Z laską na pewno byłoby łatwiej, tylko czy tego właśnie bym chciał? Nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe. Każdy ma jakieś problemy. Niektórzy problemy z szefem w pracy, dzieci, bo dostały nie taką zabawkę, jaką chciały, a ja mam nierówne chodniki i samotność.
Bo czy ktoś taki jak ja może mieć normalne życie otoczone znajomymi? Ok. Cofam ostatnie zdanie. Na pewno może. O ile znajdzie odpowiednich ludzi, którzy zaakceptują jego inwalidztwo. Nie łatwe jest to łatwe zadanie. Dziewczyny nie chcą żadnych poważnych związków, bo z takim chłopakiem, to nawet na imprezę nie można wyjść, a chłopaki uważają, że to będzie obciach pokazać się z kumplem, który potrafi sie potknąć na prostej drodze. Nie każdy ma wrodzoną tolerancję. Mogę chyba uważać się za szczęściarza mając Piotrka, który umie pogodzić kolegów z osiedla i niewidomego mnie.
Wszedłem do parku i zastałem ciszę. W miarę jak posuwałem się na przód krętymi alejkami, tak zgiełk normalnego świata opuszczał mnie, a odgłosy samochodów powoli milknęły. Nie na darmo ławeczka, którą sobie upatrzyłem mieści się z dala od ulic, a także jest dobrze schowana przed ludźmi. Ot taka – idealna dla mnie i moich nieposkładanych myśli.
Zawiał delikatny wiatr. Wzdrygnąłem się. Może i lato nie odeszło jeszcze i postanowiło do nas wrócić, jednak powinienem był założyć kurtkę, a nie zwyczajną bluzę. Dodatkowo w miarę jak przemierzałem ostatnie kroki, wszedłem w cień lipy. Dotknąłem prawą ręką ławki. No tak. Zupełnie nie przemyślałem wcześniejszych deszczy. Ławka była przeraźliwie wilgotna. Już chyba prędzej ręcznik z basenu nadawałby się, by na nim usiąść. Wzruszyłem ramionami. I tak mnie nikt nie będzie widział. Ściągnąłem z ramion plecak i odnalazłem suwak po prawej stronie, na którą zawsze zapinam podwójny zamek do głównej kieszeni. Wyciągnąłem z niej spory, wilgotny ręcznik. W ostatniej chwili postanowiłem, że jedynie nim wytrę ławkę i spokojnie spędzę tutaj resztę przedpołudnia, a może i dłużej. Może nawet pojawi się tajemnicza dziewczyna?

Kinga

Niecierpliwie przemierzałam ostatnie alejki. Wręcz biegłam. Na spotkanie. Gdzieś w pod świadomości czułam, że go dzisiaj spotkam. Mój umysł nigdy nie zawodził, aczkolwiek tego nie dało się wyliczyć żadnym wzorem. Może jedynie oprzeć swoje przypuszczenia na prawdopodobieństwie. Ale co mi z tego, skoro czasem nawet ten jeden, jedyny procent może się okazać słusznym.
Stanęłam nagle jak wryta.
- To już tu... - wyszeptałam. Jeden zakręt dzielił mnie od tajemniczej ławeczki. Od miejsca z którym wiązałam tyle wspomnień. Niestety nie do końca tych dobrych. Będę musiała to zmienić – pi równa się 3.1415926535897932384 a idź w cholerę z tymi cyframi – zganiłam swój umysł i wolnym, niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Nie zmienił swojej pozycji, gdy się zbliżałam, chodź wiedziałam, że musi mnie słyszeć.
Stanęłam tuż przy ławeczce i spojrzałam na niego. Wyglądał jeszcze lepiej, niż jak to sobie ostatnio zapamiętałam. O wiele za dobrze aż... Zaraz. Muszę coś powiedzieć!
- Wolne – głos mi zadrżał. Miało to zupełnie inaczej wyglądać.
- Jasne – spojrzał w moją stronę. Spod czarnych szkiełek okularów przeciwsłonecznych dopatrzyłam się niewyraźnych konturów jego oczu – ławeczka jest jedynie trochę mokra. Ostatnie deszcze jej nie służą.
Usiadłam niepewnie. Ciekawe, czy wie, że to ja. Bo przecież musi mnie pamiętać po tamtej sytuacji... Nerwowo zaczęłam zaciskać w dłonie w dwie pięści a następnie naciągać ścięgna w drugą stronę do rozprostowania i rozluźnienia. I znowu w pięść. I tak w kółko.
- A więc wróciłaś – powiedział po kilku minutach – wiedziałem, że wrócisz – uśmiechnął się w moją stronę
- Tak jakoś wyszło – powiedziałam cicho – czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód?
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Bo co miałam powiedzieć? Przecież, że nie prawdę. A może jednak powinnam?
- A czy wszystko co robimy da się logicznie wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytał.
- Nie zgadzam się. Są ludzie, którzy robią szalone rzeczy i nie myślą nad nimi, tylko je wykonują, tak po prostu – odpowiedziałam od razu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć. Wszystko ma swoją przyczynę – zastanowiłam się chwilę nad jego odpowiedzią. Przygryzłam wargi. No to przegrałam. Kolejny raz.
- A co ty robisz szalonego? - zmiana tematu. Teraz to otwarcie skapitulowałam.
Odpowiedziała mi cisza.
O co ja właściwie zapytałam? Jakbym ja nie widziała, to wstawanie rano z łóżka byłoby dla mnie czymś szalonym pełnym przeszkód i niewidzialnych wyzwań.
- Przepraszam – powiedziałam cicho – nie chciałam
- Nic nie szkodzi – mruknął pod nosem – uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytał
- Jasne – ufff... może tak źle mi nie idzie rozmowa? - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... - zażartował uśmiechając się szeroko – a tak na poważnie, to właśnie wróciłem z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytałam zaskoczona.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco. Co w tym jest dziwnego? Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to wanna przed napuszczeniem wody – odpowiedziałam pod pełnym wrażeniem. Jej... Ja nawet z otwartymi oczami boję się spróbować unieść na wodzie. A on? Nic nie widzi i pływa? I to w zawodach? Skąd on wie, że to już koniec basenu? - nie umiem pływać – dodałam na koniec.
- Kiedyś... - zaczął i coś tam wyszeptał co zabrzmiało jak "może cię nauczę", jednak bardziej prawdopodobne do wypowiedzenia tego zdania było, że mój umysł już słyszy to, co bym chciała – kiedyś też myślałem, że niemożliwym jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się zmieniają... Chociaż są ludzie dla których czas nie ma znaczenia. Czas to tylko momenty pomiędzy pobudką a zaśnięciem.
Mówił o sobie... To na pewno.
- Czemu tak uważasz?
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest teraz godzina.
Spojrzałam na zegarek
- Jest dwunasta za dziesięć.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne? Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem. Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca. Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło, to tylko formalność jak dla mnie.
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytałam ostrożnie
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – potwierdził
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziałam – boję się ciemności. Ciemność jest nieskończona, tak jak i pi
- Dziwna jesteś – powiedział – ale wiesz? Sam nie wiem, co widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że ludzie utożsamiają to z ciemnością, ale... Czy to jest ciemność? A może właśnie światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w stanie powiedzieć... To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna – odpowiedziałam jedynie zastanawiając się głębiej nad jego odpowiedzią. Była logiczna.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytał zaskoczony.
- Nie – powiedziałam od razu – ale ja rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama chodzę po tym świecie. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak wygląda samotność, to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię – zapytał.
- Kinga.

Daniel

Tak jak chciałem, pojawiła się. Znowu niepewnie podeszła stając tuż obok. Poczułem zapach jaśminu. To była ona...
- Wolne – zapytała drżącym głosem
- Jasne – odwróciłem się w jej stronę, by choć trochę przypominać normalną osobę. Zmartwiłem się jednak zaraz, uprzytomniwszy sobie, że siedzę na kompletnie mokrej ławce – ławeczka jest jedynie trochę mokra. Ostatnie deszcze jej nie służą – dodałem szybko, by ją ostrzec. Miała teraz wolną rękę.
Usiadła jednak nie przejmując się wilgocią. Zapadła cisza. Nie byłem pewny, czy powinienem coś mówić. A może właśnie na mój ruch czekała?
- A więc wróciłaś – spróbowałem przełamać pierwsze lody – wiedziałem, że wrócisz – uśmiechnąłem się do niej.
- Tak jakoś wyszło – wyczułem w jej głosie niepewność – czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód? - jak szybko udało się wejść na interesujący temat.
Chwila milczenia poprzedziła odpowiedź z serii odpowiadanie na pytanie pytaniem.
- A czy wszystko co robimy da się logicznie wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytałem
- Nie zgadzam się – odpowiedziała prawie że od razu - Są ludzie, którzy robią szalone rzeczy i nie myślą nad nimi, tylko je wykonują, tak po prostu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć. Wszystko ma swoją przyczynę – Nic nie odpowiedziała na to. Zaraz jednak wyskoczyła z nowym pytaniem.
- A co ty robisz szalonego?
Nie odpowiedziałem od razu. Bo i co miałem powiedzieć? Że wstaję codziennie rano? Czy jest to wystarczająco dla niej szalone? Pewnie na to spojrzałaby na mnie jak na dziwaka, ale co ja mam zrobić, skoro czasami naprawdę uważam to za szalone i nieprzewidywalne.
- Przepraszam, nie chciałam – czyżbym usłyszał w jej glosie przepraszający ton? Czyżby wiedziała z kim ma do czynienia? Bo nie wydaje mi się, żebym wcześniej wspominał.
- Nic nie szkodzi – wzruszyłem ramionami myśląc intensywnie nad czymś szalonym... Może pływanie?– uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytałem pełen nadziei.
- Jasne – powiedziała już nie tak niepewnie - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... - uśmiechnąłem się zadowolony, że może uda mis się rozładować otaczające napięcie – a tak na poważnie, to właśnie wróciłem z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytała.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco – powiedziałem mając w głowie te wszystkie dziwne sytuacje z nią związane - Co w tym jest dziwnego? Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to wanna przed napuszczeniem wody – o mało nie wybuchnąłem śmiechem. Ledwo się powstrzymywałem. Nie chciałem jej jednak znowu spłoszyć - nie umiem pływać – dodała po chwili.
- Kiedyś... - nagle chęć na dokończenie zdania mnie minęła. Chciałem powiedzieć, że może ją nauczę, ale to chyba nie jest dobry pomysł na takie wyzwania przy drugim prawdziwym spotkaniu – kiedyś też myślałem, że niemożliwym jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się zmieniają... - przypomniałem sobie jak się zawsze obawiałem niektórych stref w domu, które uważałem za niebezpieczne ze względu na piekarnik, często włączone płyty grzewcze na kuchence elektrycznej, czy woda w umywalce w łazience, która lubiła się psuć. Były to czasy mojego dzieciństwa - Chociaż są ludzie dla których czas nie ma znaczenia. Czas to tylko momenty pomiędzy pobudką a zaśnięciem – tak właśnie często definiuję mój własny czas.
- Czemu tak uważasz? - zapytała zaciekawiona.
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest teraz godzina.
- Jest dwunasta za dziesięć – odpowiedziała szybko. Najwyraźniej musiała teraz sprawdzić. Tylko po co? Cało piękno mojego bytu polega na tym, że nie interesuje mnie godzina na głupim wyświetlaczu telefonu. To tylko jakiś nic nie znaczący odnośnik, który mi zaraz powie, że czas spotkania się kończy.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne? Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem. Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca. Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło, to tylko formalność jak dla mnie – powiedziałem lekko wzburzony. Czego zupełnie nie chciałem. Poleciałem i to mocno. Cholera...
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytała cicho. Ciekawe jak długo wie - czy od wcześniej, czy od tej rozmowy...
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – powtórzyłem
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziała a w jej głosie naprawdę wyczułem strach – boję się ciemności. Ciemność jest nieskończona, tak jak i pi
- Dziwna jesteś. Ale wiesz? Sam nie wiem, co widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że ludzie utożsamiają to z ciemnością, ale... Czy to jest ciemność? A może właśnie światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w stanie powiedzieć... To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna – Nie byłem przekonany, czy aby na pewno rozumiem dobrze to ostatnie zdanie, dlatego spróbowałem bezpieczniejszej drogi odpowiedzi.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytałem.
- Nie – ta odpowiedź... Tak szybka i stanowcza... – ale ja rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama chodzę po tym świecie. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak wygląda samotność, to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię? – spróbowałem wykorzystać szansę, by po tylu tygodniach w końcu dowiedzieć się jak ma na imię.
- Kinga – szepnęła – mógłbyś dotrzymać mi czasem towarzystwa?

Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Bałem się, że jakiekolwiek słowo zepsuje magię, która zaczęła nas otaczać. Odszukałem jednak jej dłoń, by poczuła, że ktoś jest obok i chce zostać tam dłużej.