poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 2 - Wieczorna burza

Kinga

  Wtedy kiedy go zobaczyłam w moim życiu coś się zmieniło. Dużo na ten temat myślałam. Właściwie nie było momentu, żeby nie analizowała sobie tego wszystkiego raz jeszcze. Po kolei. Zaczynając od tego czegoś silnego, co kazało mi pójść do tamtego sklepu po moment kiedy wyszłam z budynku i patrzyłam, jak chłopak znika za zakrętem. Od tamtej pory, od dwóch tygodni regularnie chodzę na spacery w tamte okolice. Kupuję różne produkty tam w sklepiku, siedzę w parku na ławeczce, czy chodzę wkoło po okolicznych uliczkach. Co bym jednak nie robiła wciąż towarzyszy mi obraz jego twarzy.
  Pierwsze dwa dni spędziłam przekopując internet. Chciałam się dowiedzieć wszystkiego o ludziach niewidomych. Szczególnie przydatne były artykuły, gdzie oni sami mogli się swobodnie wypowiedzieć o ich metodach ułatwiania sobie życia typu podpisywanie wszystkich puszek, słoików, pojemników, opakowań na przyprawy w kuchni. Jakaś kobieta mówiła, że obcina wszystkie metki w jasnych bluzkach, po to, by nigdy nie ubrać się na pstrokato. Banknoty porządkują po rosnącym nominale w domu, albo robią pięć przegródek na konkretne wartości, a monety potrafią chować do pudełeczek, które sobie charakterystycznie oznaczają.
  Gdy jednak myślałam o tym wszystkim w kontekście mojego niewidomego, to nie wszystko chciało mi pasować. Czemu nie chciał sobie ułatwić i porozdzielać monet, tylko robił to za pomocą dłoni? Czemu nie używał białej laski? Widząc, że jest niewidomy, pewnie nie raz ktoś by mu pomógł. Laska też pomogłaby mu w namierzeniu przeszkód na chodniku.
  Tym wszystkim jeszcze bardziej mnie intrygował, zastanawiał i doprowadzał do stanu ciągłego myślenia o nim.
Całe szczęście, że są wakacje i nie muszę marnować czasu w szkole, w której i tak nigdy niczego się nie nauczyłam oprócz walki o oceny na koniec roku. Cóż, nie każdy nauczyciel chce wystawić celujący na semestr, czy koniec roku, nawet jeśli uczeń zawsze na szóstki ze sprawdzianów i kartkówek. Wiąże się to chyba najbardziej ze starszymi nauczycielami, którzy nie są jeszcze aż tak nowocześni, by zastąpić metodę "tego lubię, to będzie piątka" na średnią arytmetyczną.
  Wracając jednak do tematu przewodniego ostatnich moich dni – spędzałam każdą wolną chwilę myśląc o chłopaku. Wpadałam wręcz w jakąś paranoję, a wszystko jeszcze bardziej psuł fakt, że nie mogłam go nigdzie znaleźć. I wtem to się stało.
  Siedziałam akurat na małej ławeczce w parku, pod lipą, gdy nagle zza krzaków wyłonił mi się beżowy labrador, a zaraz za nim i jego właściciel, który okazał się jeszcze przystojniejszy niż jak zdołałam to sobie zapamiętać. Gdy jednak się zorientowałam, że myślę o jego uroku, który bez zwątpienia posiada szybko się zganiłam i wytłumaczyłam sobie ten tok myślenia jako rodzaj mojej fascynacji.
  Uważnie obserwowałam, gdzie on pójdzie. Tym razem nie chciałam stracić go z oczu. Ponieważ szedł wolnym krokiem czas tym bardziej mi się dłużył, a ja powoli traciłam cierpliwość.
  Daniel minął moją ławeczkę i skręcił zaraz w boczną alejkę porośniętą sosenkami. Dobrze wiedziałam, że nie ma tam żadnego wyjścia, jedynie najbardziej skryta ławeczka w cieniu wielkiej lipy.
  Ostrożnie wstałam i wolno ruszyłam w jego stronę.

Daniel

  Dzisiejszą noc musiałem zaliczyć do typowo nieprzespanych. A chyba najgorszym jest obudzić się w środku nocy i nie wiedzieć, która jest godzina. Przez ile jeszcze czasu można spać. Bo a nóż, budzik za pięć minut zadzwoni? Takie momenty najbardziej człowieka wykańczają.
  Na cały okres wakacyjny mam ustawiony budzik na godzinę piątą rano. I w weekendy, tak jak dzisiaj na ósmą. Nie lubię marnować czasu na spanie. Wolę ten czas jakoś spożytkować. Dzisiaj na przykład przez dwie godziny słuchałem audiobooka. Książka była bardzo ciekawa, ale ile z kolei można słuchać nużącego narratora?
Nie miałem żadnych planów na dzisiejszy dzień. Nie wiedząc co z sobą zrobić postanowiłem zadzwonić do Piotrka – mojego jedynego przyjaciela. On jednak jutro wyjeżdża w góry i powiedział, że musi załatwić jeszcze kilka spraw i ewentualnie wieczorem może wpaść. W takim wypadku postanowiłem skorzystać z ładnej pogody i wybrałem się na jedną z moich wędrówek po okolicy.
 Jak zawsze wziąłem z sobą Nancy i wyruszyłem w drogę. Automatycznie skręciłem w stronę parku. Nie musiałem myśleć o drodze, ani nierównościach chodnika. Przede wszystkim dlatego, że Nancy była obok, ale też i dlatego, że znałem tę drogę od dziecka. Znalem każdą źle położoną płytkę, każdego psa, czy kwiatka, którego wyczuwałem po drodze, jak na przykład róże na rogu mojej ulicy.
  Zatrzymałem się przy krzyżówce i poczekałem, aż przejedzie samochód. Dokładnie słyszałem, jak się zbliżał, bym mógł usłyszeć go zaraz przy mnie, a następnie coraz słabiej, aż całkowicie głuchł. Ufałem Nancy, że nigdy nie wprowadziłaby mnie przed żaden samochód. Nie mogłem jednak polegać tylko na niej, dlatego starałem się za pomocą odgłosu silnika szacować odległość dzielącą mnie od pojazdu. Kiedyś u babci na wsi robiłem z tatą takie doświadczenie. Zatrzymywał się ons w różnej odległości ode mnie samochodem, a ja miałem za zadanie powiedzieć ile kroków ode mnie jest samochód. Wprawdzie różne silniki wydają różne odgłosy i o różnej głośności, można jednak swobodnie szacować po wielu latach praktyki.
  Wchodząc do parku od razu wiedziałem gdzie chcę pójść. A chciałem jedynie posiedzieć na jednej z ławeczek najdalej oddalonych od ciekawskich ludzi. Tam, gdzie nie będę słyszał, jak kobiety mówią za moimi plecami „Widziałaś tamtego chłopca? On jest niewidomy!”. Głównym jednak atutem tamtej ławeczki jest to, że jest cała zakryta gałęzią lipy i nie każdy wie o jej istnieniu, czyli bez problemu mogę do niej podejść i tak po prostu na niej usiąść nie myśląc o tym, że wyląduję na czyimś kolanie. Chociaż nie wiem, czy Nancy pozwoliłaby mi na to.
  Nagle poczułem, że wszedłem na cień. Od razu dało się wyczuć chłód na twarzy. Zwolniłem jeszcze bardziej moje żółwie tempo i zdałem się jedynie na Nancy, która to idealnie podprowadziła mnie pod ławeczkę i usiadła obok. Ręką wymacałem lekko wilgotne drewno i schodzącą farbę siedzenia. Najgorsze za mną. Teraz trzeba tylko usiąść i cieszyć się naturą.

Kinga

  Sama nie wiem, czy bardziej z zaciekawieniem, czy też z fascynacją, ale przyglądałam się wyłapując wszelkie szczegóły, jak chłopak siada na ławce.
  Stałam z kwadrans nie wiedząc co z sobą zrobić. Stać na pewno nie mogłam w nieskończoność, gdyż mogłoby się to dla kogoś wydawać podejrzane. Miałam więc dwa wyjścia – podejść do niego i zagadać, albo wycofać się i znowu przez najbliższe tygodnie żałować i szaleć. Wybrałam pierwszą opcję. Wzięłam głęboki oddech i poszłam w jego stronę.
  Muszę się normalnie zachowywać wciąż sobie powtarzałam. To jest normalne, to co robię.
  Gdy byłam w połowie drogi spojrzał w moja stronę. Nie miałam pojęcia, czy mnie widzi, czy tylko usłyszał, że idę dlatego spojrzał. W każdym razie patrzył idealnie w moim kierunku. Teraz nie mogłam się wycofać.
  - Mogę się przysiąść? - zapytałam wskazując miejsce obok niego.
  - Jasne – nie odpowiedział od razu, jednak cieszyłam się z tego, że pierwszy krok za mną.
Milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zagadać, by zacząć jakąkolwiek rozmowę. A chciałam ją rozpocząć. Zarówno wtedy jak i dzisiaj odniosłam wrażenie, że jest bardzo przyjacielski i szczery. Te dwie cechy bardzo trudno mi u kogokolwiek znaleźć, co tylko potęgowało chęć poznania go. Poznania? Przecież wiem jak ma imię. To on nie wie nic o mnie.
  Postanowiłam wykorzystać fakt, że jest ze swoim labradorem.
  - Śliczny pies – powiedziałam wolno – jak się wabi?
  - Nancy – powiedział jedynie.
  Nie był skory do rozmowy. Ciekawe, czy zawsze, czy tylko przy kimś obcym. Co jak co, zaliczam się do obcych, którzy przysiadają się w parku i zagadują. Może się to wydać mu podejrzane?
  Wyciągnęłam rękę do Nancy i pogłaskałam ją za uszami. Okazała się potulnym psiakiem, który pomimo obejmowanego stanowiska stróża chłopaka zaraz przysunęła się do mnie bliżej chcąc więcej i więcej głaskania. Wesoło machała ogonem.
  - Jesteś Daniel? - zapytałam ostrożnie. Teraz to na pewno nabierze jakiś podejrzeń.
  Chłopak spojrzał w moją stronę., lecz nadal milczał Wydawało mi się, że zmarszczył brwi.
  - Śledzisz mnie? - zapytał.
  - Nie, skądże... - zaczęłam – no może trochę – dodałam po chwili – ale to nie tak. W sklepie... Sprzedawczyni tak do ciebie powiedziała – próbowałam się wybronić z niezręcznej sytuacji. Ale i to nie zmieni faktu, że miał racje.
  - Że też zapamiętałaś tą informację i wykorzystałaś, żeby dzisiaj tu przyjść.
  - A może to przypadek, że tu jestem? - zapytałam.
  - Sama w to nie wierzysz – powiedział pewnym tonem i uśmiechnął się – gdyby to był przypadek, to szłabyś normalnie, bez zawahania, a twoje kroki znacznie różniły się od tych w sklepie.
  - Pamiętasz mnie? - zapytałam jedynie. Znowu miał rację. Ale to, co teraz powiedział w jakiś sposób może mnie uratować.
  - Mam sentyment, do pewnej roślinki, którą bardzo mi przypominasz.
  Zawiodłam się. Już nawet nie wiedziałam co myśleć o tej całej rozmowie. Chciałam już sobie stąd pójść. Podniosłam się z miejsca.
  - Czemu już idziesz? - zapytał
  - Najpierw mnie oskarżasz, a potem ośmieszasz, a ja mam sobie tu spokojnie siedzieć i czekać na to, co będzie kolejne? - zapytałam
  Nie odezwał się słowem. Pozwolił mi odejść.

Daniel

  Nie mam zwykle poczucia czasu. Czas mierzę kolejnymi budzikami, także nie miałem zielonego pojęcia, ile czasu minęło, kiedy usłyszałem zbliżające się w moją stronę niepewne kroki. Odwróciłem głowę w tamtą stronę, tak, by wyglądało to jak najbardziej naturalnie – ktoś podchodzi, ja niby patrzę w tamtą stronę.
  Na początku jedynie przypuszczałem, potem byłem jednak pewien, że w moją stronę szła dziewczyna. Zatrzymała się tuż przede mną.
  - Mogę się przysiąść? - usłyszałem miły, lekko spięty głosik.
  - Jasne – nie odpowiedziałem od razu.
  Usiadła obok mnie i w tym samym momencie zawiał delikatny wiatr. Poczułem jaśmin. Był koniec sierpnia. Jaśmin dawno przekwitł, więc nie mogłem czuć kwiatu. To ona pachniała jaśminem. Czyżby jakieś mydło, szampon? Już drugi raz czuję kogoś o takim zapachu. Ostatnim razem ktoś stanął za mną w kolejce w sklepie. Ktoś? Tamta osoba też, na pewno była dziewczyną. Szła pewnym, ale dziewczęcym, delikatnym krokiem. Dzięki temu, że pachniała jaśminem zwróciłem na nią uwagę i zapamiętałem.
  - Śliczny pies – powiedziała niepewnie – jak się wabi?
  - Nancy – odpowiedziałem.
  Zapadła cisza.
  - Jesteś Daniel? - zapytała.
  Skąd mogła to wiedzieć? Czy to mogłaby być ta sama osoba, co ze sklepu z przed dwóch tygodni? Hm... Zmarszczyłem brwi. Czy wtedy w sklepie pani Zofia mogła powiedzieć moje imię? Spróbowałem sobie przypomnieć całą scenę: Dziękuję Daniel, proszę, cztery grosze dla ciebie reszty. Miłego dnia.
  - Śledzisz mnie? - tylko to przyszło mi do głowy. Bo jak niby wytłumaczyć, że jest tu teraz obok mnie.
  - Nie, skądże – zaprzeczyła od razu - No, może tochę. ale to nie tak. W sklepie... Sprzedawczyni tak do ciebie powiedziała – wyszło szydło z worka. Miałem rację. Spotkałem ją w sklepie.
  - Że też zapamiętałaś tą informację i wykorzystałaś, żeby dzisiaj tu przyjść – cała sytuacja była o tyle dziwna, że postanowiłem zachować czujność. Jak byłem młodszy, to nie raz ktoś wykorzystywał fakt, że jestem niewidomy.
  - A może to przypadek, że tu jestem? - zapytała
  - Sama w to nie wierzysz. Gdyby to był przypadek, to szłabyś normalnie, bez zawahania, a twoje kroki znacznie różniły się od tych w sklepie – odparłem bez namysłu.
  - Pamiętasz mnie? - czyżbym usłyszał nutkę nadziei w jej głosie?
  - Mam sentyment, do pewnej roślinki, którą bardzo mi przypominasz – powiedziałem lekko rozbawiony. W jednej jednak chwili rozbawienie opuściło mnie. Dziewczyna podniosła się z ławeczki - Czemu już idziesz? - zapytałem
  - Najpierw mnie oskarżasz, a potem ośmieszasz, a ja mam sobie tu spokojnie siedzieć i czekać na to, co będzie kolejne? - była wściekła, a na końcu zdania słychać było, że głos z lekka załamuje jej się, jakby miała zacząć płakać.
  Nie odezwałem się już więcej. I tak ją zraniłem. Nie chciałem powtórzyć tego ponownie. Uznałem, że i tak się nie dogadamy i nie powinienem jej zatrzymywać. Pozwoliłem, żeby odeszła.
  - Co o niej myślisz, Nancy? - pogłaskałem ją za uszami – Lubisz ją? - w odpowiedzi usłyszałem ciche szczeknięcie wyrażające potwierdzenie. Według niej mogłem zaufać nieznajomej dziewczynie.

Kinga

  Długo nie mogłam pozbierać się po tej rozmowie. Płakać mi się chciało. Tak bardzo zależało mi na chłopaku, a on tak po prostu mnie spławił. Ale. Czego ja się spodziewałam? Że podejdę, zagadam i może od razu wskoczę z nim do łóżka? Żaden początek znajomości nie jest łatwy. A ja go jeszcze bardziej skomplikowałam zdradzając mu, że znam jego imię.
  Ale i on mnie jakimś cudem zapamiętał. Może więc, nie wszystko jest stracone?
  Godzinami błąkałam się po wąskich uliczkach miasta. Nie chciałam wracać do domu. Dopiero, kiedy ciemne, burzowe chmury pojawiły się nad moją głową, a delikatny wietrzyk przemienił się w szaleńczy wiatr zdolny połamać parasole, postanowiłam wrócić do domu. Gdy do niego dochodziłam poczułam na włosach duże, ciężkie krople deszczu. Ledwo weszłam na podwórko rozpętała się prawdziwa burza z piorunami. W mgnieniu oka wszystko zostało zalane wodą.
  Stanęłam w oknie i liczyłam wolno w głowie ile sekund mija pomiędzy kolejnymi błyskami piorunów i grzmotami, by określić, jak daleko jest burza.
  - Kinga – usłyszałam za sobą głos mamy – długo cię dzisiaj nie było. Mogłaś chociaż zadzwonić, że wrócisz później do domu, to za obiad bym się później zajęła, a tak, o masz zimny. Podgrzej sobie w mikrofalówce.
  - Dobrze – powiedziałam jedynie i ruszyłam w stronę kuchni.
  Wszystko robiłam mechanicznie, bez zastanowienia. Myśli bowiem zostawiłam sobie dla Daniela.
  Swoją drogą... Ciekawe jakim kwiatkiem jestem?

Daniel

  Cały urok ciszy mojego miejsca w parku prysnął wraz z odejściem dziewczyny. I chociaż próbowałem się odprężyć i zapomnieć o zaistniałej sytuacji, powracała do mnie jak odganiana mucha.
  W końcu nie mogąc usiedzieć, ścisnąłem w ręku smycz i wstałem z ławeczki. Tak, jak rano postanowiłem wróciłem do domu i zaszyłem się w piwnicy, gdzie mam moją małą siłownię – kilka odważników, czy bieżnia do biegania dla utrzymania formy. A wszystko to, by dalej się rozwijać jeśli chodzi o pływanie, na które chodzę codziennie późnym wieczorem, około godziny 22.
  Dzisiaj jednak nie miałem ochoty na bieżnię. Obawiałem się, że nie będę w stanie się wystarczająco dobrze skupić, by złapać tempo bieżni. Z tego też powodu stanąłem na ostatnim stopniu schodów i z rozmachem skoczyłem do góry łapiąc rękami metalową rurkę nad moją głową. Zawisłem swobodnie nad schodami. Zacząłem podciągać się na rękach do góry. Robiąc to nie musiałem myśleć nad tym co robię, ani ile razy, gdyż było to bardzo monotonne. Mogłem spokojnie analizować po raz setny moje dzisiejsze spotkanie.
  Nawet nie zapytałem dziewczyny, jak ma na imię. Co jak co, ale ona jest parę kroków przede mną. No i jeśli już więcej jej nie spotkam, zawsze tak już będzie. Zawsze pozostanie dla mnie jaśminem. I to z charakterem. Bo temu zaprzeczyć nie można.
  Ćwiczenia przerwał mi dzwonek telefonu.
  - Daniel? - usłyszałem głos mamy – jesteś w domu?
  - Tak, wróciłem jakiś czas temu – odparłem
  - Proszę, weź sprawdź, czy wszystkie okna są pozamykane, burza będzie, a mi jeszcze trochę zejdzie w pracy - poprosiła
  - Nie ma sprawy – powiedziałem szybko – coś jeszcze?
  - Nie, nie, to wszystko – zapadła chwila ciszy – wstąpię po drodze do domu do sklepu. Potrzebujesz czegoś?
  - Pamiętasz? Od dwóch dni przypominam, że kończy się pasta do zębów. Wysłać ci SMSa z przypomnieniem za jakiś czas? - zapytałem starając się, by mój głos zabrzmiał jak najbardziej poważnie. W istocie ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. Moja mama potrafiła być taka roztrzepana. Czasem wydawało się, że lepiej sobie radzę w życiu niż ona.
  - Dobrze, że chociaż ty o wszystkim zawsze pamiętasz – powiedziała niezadowolona.
  - Przepraszam – powiedziałem ze skruchą – Znowu zapomniałem zegarka. Nie wiesz może, która jest godzina? - zapytałem. Usłyszałem śmiech mamy.
  - Jest za dwadzieścia piąta. Musze kończyć. Niedługo będę z powrotem. Pa.
  Zanim zdążyłem się odezwać usłyszałam cichy odgłos, który miał symbolizować zakończoną rozmowę.
  Będzie burza? Trzeba sprawdzić, czy są okna pozamykane. Wolno ruszyłem po schodach na wyższe piętro.   W głowie liczyłem schody, tak by nie potknąć się. Chyba najgorszym jest zrobić sobie coś we własnym domu. Wszystkie siniaki najbardziej tutaj bolą. Szczególnie, gdy zapomną krzesła zasunąć za sobą, a potem z impetem na nie wpadam.
  Obszedłem cały dom dokładnie badając wszystkie okna i zamykając te uchylone. Akurat, gdy zamknąłem ostatnie w łazience usłyszałem przeciągły, jeszcze odległy grzmot.
  Jednak w miarę, jak czas mijał, grzmoty stawały się coraz bliższe, a naokoło słyszałem szum deszczu, którego krople z impetem uderzały w pozamykane okna domu.
  Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i napisałem SMSa do Piotrka:

Mam nadzieje, ze się jeszcze dzisiaj zobaczymy, bo musisz mi pomoc.