sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 4 - trzecie spotkanie

 Rozdział 4

Kinga

Nastały ciężkie dni. Pogoda momentalnie się popsuła od ostatniej wizyty w parku. Ciągle padało, grzmiało i błyskało się. Pogoda odstraszała od pójścia do sklepu po świeże pieczywo, a co dopiero na spacer odnaleźć Daniela i przeprosić go za ostatni raz. Bo oczywiście muszę go odnaleźć. Nie ważne co zrobię. Odnaleźć, przeprosić i nie pozwolić mu odejść. Jeśli chodzi o moje odejścia, to oczywiście inna sprawa.
Zakochałam się po uszy. I nijak nie potrafiłam się z tego wykręcić. Już nawet moi rodzice zaczęli coś podejrzewać. Patrzą się na mnie marszcząc brwi i kręcą głową. Pewnie nie lada szokiem były by dla nich, gdyby jednego dnia podeszła do nich mówiąc:
- Mamo, tato, mam chłopaka.
I zanim doszłabym do tego, że jest on niewidomy, to musiałabym już ich ocucać z omdlenia.
Wizja ta chociaż mogła się wydawać parodyjna mogła, może nie w stu procentach, ale na pewno w kilkunastu się pokryć z rzeczywistością. A wszystko chyba ze względu na brak jakichkolwiek przyjaciół, znajomych, czy nawet bliskich, takich jak rodzice. Po prostu przez całe życie szłam samotnie, bez niczyjej pomocy, wsparcia. Sama sobie radziłam z różnymi problemami, czy też ukrywaniem talentów, które co po niektórych przerażają.
Wracając jednak do tematu moich westchnień i tego, co w moim sercu zaczęło się pojawiać. Daniel. Wszędzie Daniel. I tylko pogada przypominała mi, o pewnym wieczorze, zaraz po tym jak się rozstaliśmy. Bo nawet sama przed sobą wstydziłam się przyznać, że to po prostu ja odeszłam.




Aż jednego dnia stał się cud. Było już równo dziesięć dni po tamtym wydarzeniu, gdy rano obudziły mnie promienie słonca. Uradowana wyskoczyłam z łóżka i wyjrzałam za okno. Szarówka minęła, była piękna pogoda, a po ostatnich dniach zostały tylko nieliczne kałuże, które przy tak ładnej pogodzie i tak nie przetrwają długo.
Szybko się ubrałam, zjadłam śniadanie i rzuciłam sie do drzwi.
- A gdzie to tak rano sie wybierasz? - moja ręka wyciągnięta w stronę klamki gwałtownie się zatrzymała w miejscu.
- Na spacer – odpowiedziałam swobodnie na pytanie mamy.
- A nie miałaś czegoś dzisiaj zrobić? - cholera jasna... no to trzeba przełożyć spacer na późniejszą godzinę. Tylko już teraz było późno, bo po dziewiątej.
- Nie mogę później, jak wrócę? - spróbowałam jeszcze tej metody.
- Nie – skąd wiedziałam, że taka będzie odpowiedź? Zagryzłam wargi i powędrowałam do łazienki, którą to miałam na błysk wyszorować.
Trochę czasu minęło, kiedy to w końcu mogłam spokojnie wyjść z domu i pójść w kierunku długo oczekiwanego celu.

Daniel

Wczorajsza prognoza pogody zapowiadała piękne słoneczko na dzień dzisiejszy. Nic więc dziwnego, że wstałem z zamiarem szybkiego wyrobienia się z traningiem na basenie. Już od dawna dusiłem się w domu, dlatego perspektywa wyjścia na dwór, na spacer dodawała mi mnóstwa energii.
Jak tylko się obudziłem słyszałem ciszę za oknem. Zero cichych kropli deszczu uderzających o okno, zero grzmotu burzy. Co więcej poczułem ciepło na twarzy, które to mogło dawać tylko i wyłącznie słońce. Wszystko było takie, jak chciałem. Jedynie przeciągający się pobyt w komunikacji miejskiej w stronę domu... Nie wiedziałem, która była godzina. A po prostu moje oczekiwanie powodowało dłużenie się czasu powrotu. Z ulgą odetchnąłem, kiedy Nancy pociągnęła mnie za smycz na odpowiednim przystanku i poprowadziła do wyjścia.
Jednak na skrzyżowaniu nie poszedłem do domu. Pogoda była zbyt ładna, żeby marnować ją na spędzenie choć minuty dłużej zamkniętym w budynku. Skręciłem w jedną z bocznych uliczek, by na skróty przejść do parku. Nie dość, że droga była tutaj krótsza, to i bezpieczniejsza, jeśli chodzi o samochody, których to praktycznie tutaj nie spotykam.
Z jednej strony chciałem jak najszybciej być na mojej ławeczce w parku, co powodowało, że mimochodem przyśpieszalem. Z drugiej jednak strony musiałem mocno się skupić, by nie przyśpieszać jednak i dokładniej odliczać wszystkie kroki.
Pięć, cztery, trzy dwa, poczułem małe poluzowanie smyczy Nancy. Jeden. Ostro przeszełdem w bok, przed nierówną płytką, niebezpiecznie wystającą z ziemi. Niby jest ona już tu odkąd pamiętam, a jednak czasem wciąż zapominam o jej obecności, czym przypłacam ranami. Z laską na pewno byłoby łatwiej, tylko czy tego właśnie bym chciał? Nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe. Każdy ma jakieś problemy. Niektórzy problemy z szefem w pracy, dzieci, bo dostały nie taką zabawkę, jaką chciały, a ja mam nierówne chodniki i samotność.
Bo czy ktoś taki jak ja może mieć normalne życie otoczone znajomymi? Ok. Cofam ostatnie zdanie. Na pewno może. O ile znajdzie odpowiednich ludzi, którzy zaakceptują jego inwalidztwo. Nie łatwe jest to łatwe zadanie. Dziewczyny nie chcą żadnych poważnych związków, bo z takim chłopakiem, to nawet na imprezę nie można wyjść, a chłopaki uważają, że to będzie obciach pokazać się z kumplem, który potrafi sie potknąć na prostej drodze. Nie każdy ma wrodzoną tolerancję. Mogę chyba uważać się za szczęściarza mając Piotrka, który umie pogodzić kolegów z osiedla i niewidomego mnie.
Wszedłem do parku i zastałem ciszę. W miarę jak posuwałem się na przód krętymi alejkami, tak zgiełk normalnego świata opuszczał mnie, a odgłosy samochodów powoli milknęły. Nie na darmo ławeczka, którą sobie upatrzyłem mieści się z dala od ulic, a także jest dobrze schowana przed ludźmi. Ot taka – idealna dla mnie i moich nieposkładanych myśli.
Zawiał delikatny wiatr. Wzdrygnąłem się. Może i lato nie odeszło jeszcze i postanowiło do nas wrócić, jednak powinienem był założyć kurtkę, a nie zwyczajną bluzę. Dodatkowo w miarę jak przemierzałem ostatnie kroki, wszedłem w cień lipy. Dotknąłem prawą ręką ławki. No tak. Zupełnie nie przemyślałem wcześniejszych deszczy. Ławka była przeraźliwie wilgotna. Już chyba prędzej ręcznik z basenu nadawałby się, by na nim usiąść. Wzruszyłem ramionami. I tak mnie nikt nie będzie widział. Ściągnąłem z ramion plecak i odnalazłem suwak po prawej stronie, na którą zawsze zapinam podwójny zamek do głównej kieszeni. Wyciągnąłem z niej spory, wilgotny ręcznik. W ostatniej chwili postanowiłem, że jedynie nim wytrę ławkę i spokojnie spędzę tutaj resztę przedpołudnia, a może i dłużej. Może nawet pojawi się tajemnicza dziewczyna?

Kinga

Niecierpliwie przemierzałam ostatnie alejki. Wręcz biegłam. Na spotkanie. Gdzieś w pod świadomości czułam, że go dzisiaj spotkam. Mój umysł nigdy nie zawodził, aczkolwiek tego nie dało się wyliczyć żadnym wzorem. Może jedynie oprzeć swoje przypuszczenia na prawdopodobieństwie. Ale co mi z tego, skoro czasem nawet ten jeden, jedyny procent może się okazać słusznym.
Stanęłam nagle jak wryta.
- To już tu... - wyszeptałam. Jeden zakręt dzielił mnie od tajemniczej ławeczki. Od miejsca z którym wiązałam tyle wspomnień. Niestety nie do końca tych dobrych. Będę musiała to zmienić – pi równa się 3.1415926535897932384 a idź w cholerę z tymi cyframi – zganiłam swój umysł i wolnym, niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Nie zmienił swojej pozycji, gdy się zbliżałam, chodź wiedziałam, że musi mnie słyszeć.
Stanęłam tuż przy ławeczce i spojrzałam na niego. Wyglądał jeszcze lepiej, niż jak to sobie ostatnio zapamiętałam. O wiele za dobrze aż... Zaraz. Muszę coś powiedzieć!
- Wolne – głos mi zadrżał. Miało to zupełnie inaczej wyglądać.
- Jasne – spojrzał w moją stronę. Spod czarnych szkiełek okularów przeciwsłonecznych dopatrzyłam się niewyraźnych konturów jego oczu – ławeczka jest jedynie trochę mokra. Ostatnie deszcze jej nie służą.
Usiadłam niepewnie. Ciekawe, czy wie, że to ja. Bo przecież musi mnie pamiętać po tamtej sytuacji... Nerwowo zaczęłam zaciskać w dłonie w dwie pięści a następnie naciągać ścięgna w drugą stronę do rozprostowania i rozluźnienia. I znowu w pięść. I tak w kółko.
- A więc wróciłaś – powiedział po kilku minutach – wiedziałem, że wrócisz – uśmiechnął się w moją stronę
- Tak jakoś wyszło – powiedziałam cicho – czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód?
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Bo co miałam powiedzieć? Przecież, że nie prawdę. A może jednak powinnam?
- A czy wszystko co robimy da się logicznie wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytał.
- Nie zgadzam się. Są ludzie, którzy robią szalone rzeczy i nie myślą nad nimi, tylko je wykonują, tak po prostu – odpowiedziałam od razu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć. Wszystko ma swoją przyczynę – zastanowiłam się chwilę nad jego odpowiedzią. Przygryzłam wargi. No to przegrałam. Kolejny raz.
- A co ty robisz szalonego? - zmiana tematu. Teraz to otwarcie skapitulowałam.
Odpowiedziała mi cisza.
O co ja właściwie zapytałam? Jakbym ja nie widziała, to wstawanie rano z łóżka byłoby dla mnie czymś szalonym pełnym przeszkód i niewidzialnych wyzwań.
- Przepraszam – powiedziałam cicho – nie chciałam
- Nic nie szkodzi – mruknął pod nosem – uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytał
- Jasne – ufff... może tak źle mi nie idzie rozmowa? - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... - zażartował uśmiechając się szeroko – a tak na poważnie, to właśnie wróciłem z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytałam zaskoczona.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco. Co w tym jest dziwnego? Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to wanna przed napuszczeniem wody – odpowiedziałam pod pełnym wrażeniem. Jej... Ja nawet z otwartymi oczami boję się spróbować unieść na wodzie. A on? Nic nie widzi i pływa? I to w zawodach? Skąd on wie, że to już koniec basenu? - nie umiem pływać – dodałam na koniec.
- Kiedyś... - zaczął i coś tam wyszeptał co zabrzmiało jak "może cię nauczę", jednak bardziej prawdopodobne do wypowiedzenia tego zdania było, że mój umysł już słyszy to, co bym chciała – kiedyś też myślałem, że niemożliwym jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się zmieniają... Chociaż są ludzie dla których czas nie ma znaczenia. Czas to tylko momenty pomiędzy pobudką a zaśnięciem.
Mówił o sobie... To na pewno.
- Czemu tak uważasz?
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest teraz godzina.
Spojrzałam na zegarek
- Jest dwunasta za dziesięć.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne? Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem. Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca. Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło, to tylko formalność jak dla mnie.
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytałam ostrożnie
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – potwierdził
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziałam – boję się ciemności. Ciemność jest nieskończona, tak jak i pi
- Dziwna jesteś – powiedział – ale wiesz? Sam nie wiem, co widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że ludzie utożsamiają to z ciemnością, ale... Czy to jest ciemność? A może właśnie światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w stanie powiedzieć... To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna – odpowiedziałam jedynie zastanawiając się głębiej nad jego odpowiedzią. Była logiczna.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytał zaskoczony.
- Nie – powiedziałam od razu – ale ja rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama chodzę po tym świecie. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak wygląda samotność, to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię – zapytał.
- Kinga.

Daniel

Tak jak chciałem, pojawiła się. Znowu niepewnie podeszła stając tuż obok. Poczułem zapach jaśminu. To była ona...
- Wolne – zapytała drżącym głosem
- Jasne – odwróciłem się w jej stronę, by choć trochę przypominać normalną osobę. Zmartwiłem się jednak zaraz, uprzytomniwszy sobie, że siedzę na kompletnie mokrej ławce – ławeczka jest jedynie trochę mokra. Ostatnie deszcze jej nie służą – dodałem szybko, by ją ostrzec. Miała teraz wolną rękę.
Usiadła jednak nie przejmując się wilgocią. Zapadła cisza. Nie byłem pewny, czy powinienem coś mówić. A może właśnie na mój ruch czekała?
- A więc wróciłaś – spróbowałem przełamać pierwsze lody – wiedziałem, że wrócisz – uśmiechnąłem się do niej.
- Tak jakoś wyszło – wyczułem w jej głosie niepewność – czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód? - jak szybko udało się wejść na interesujący temat.
Chwila milczenia poprzedziła odpowiedź z serii odpowiadanie na pytanie pytaniem.
- A czy wszystko co robimy da się logicznie wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytałem
- Nie zgadzam się – odpowiedziała prawie że od razu - Są ludzie, którzy robią szalone rzeczy i nie myślą nad nimi, tylko je wykonują, tak po prostu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć. Wszystko ma swoją przyczynę – Nic nie odpowiedziała na to. Zaraz jednak wyskoczyła z nowym pytaniem.
- A co ty robisz szalonego?
Nie odpowiedziałem od razu. Bo i co miałem powiedzieć? Że wstaję codziennie rano? Czy jest to wystarczająco dla niej szalone? Pewnie na to spojrzałaby na mnie jak na dziwaka, ale co ja mam zrobić, skoro czasami naprawdę uważam to za szalone i nieprzewidywalne.
- Przepraszam, nie chciałam – czyżbym usłyszał w jej glosie przepraszający ton? Czyżby wiedziała z kim ma do czynienia? Bo nie wydaje mi się, żebym wcześniej wspominał.
- Nic nie szkodzi – wzruszyłem ramionami myśląc intensywnie nad czymś szalonym... Może pływanie?– uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytałem pełen nadziei.
- Jasne – powiedziała już nie tak niepewnie - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... - uśmiechnąłem się zadowolony, że może uda mis się rozładować otaczające napięcie – a tak na poważnie, to właśnie wróciłem z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytała.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco – powiedziałem mając w głowie te wszystkie dziwne sytuacje z nią związane - Co w tym jest dziwnego? Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to wanna przed napuszczeniem wody – o mało nie wybuchnąłem śmiechem. Ledwo się powstrzymywałem. Nie chciałem jej jednak znowu spłoszyć - nie umiem pływać – dodała po chwili.
- Kiedyś... - nagle chęć na dokończenie zdania mnie minęła. Chciałem powiedzieć, że może ją nauczę, ale to chyba nie jest dobry pomysł na takie wyzwania przy drugim prawdziwym spotkaniu – kiedyś też myślałem, że niemożliwym jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się zmieniają... - przypomniałem sobie jak się zawsze obawiałem niektórych stref w domu, które uważałem za niebezpieczne ze względu na piekarnik, często włączone płyty grzewcze na kuchence elektrycznej, czy woda w umywalce w łazience, która lubiła się psuć. Były to czasy mojego dzieciństwa - Chociaż są ludzie dla których czas nie ma znaczenia. Czas to tylko momenty pomiędzy pobudką a zaśnięciem – tak właśnie często definiuję mój własny czas.
- Czemu tak uważasz? - zapytała zaciekawiona.
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest teraz godzina.
- Jest dwunasta za dziesięć – odpowiedziała szybko. Najwyraźniej musiała teraz sprawdzić. Tylko po co? Cało piękno mojego bytu polega na tym, że nie interesuje mnie godzina na głupim wyświetlaczu telefonu. To tylko jakiś nic nie znaczący odnośnik, który mi zaraz powie, że czas spotkania się kończy.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne? Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem. Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca. Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło, to tylko formalność jak dla mnie – powiedziałem lekko wzburzony. Czego zupełnie nie chciałem. Poleciałem i to mocno. Cholera...
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytała cicho. Ciekawe jak długo wie - czy od wcześniej, czy od tej rozmowy...
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – powtórzyłem
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziała a w jej głosie naprawdę wyczułem strach – boję się ciemności. Ciemność jest nieskończona, tak jak i pi
- Dziwna jesteś. Ale wiesz? Sam nie wiem, co widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że ludzie utożsamiają to z ciemnością, ale... Czy to jest ciemność? A może właśnie światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w stanie powiedzieć... To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna – Nie byłem przekonany, czy aby na pewno rozumiem dobrze to ostatnie zdanie, dlatego spróbowałem bezpieczniejszej drogi odpowiedzi.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytałem.
- Nie – ta odpowiedź... Tak szybka i stanowcza... – ale ja rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama chodzę po tym świecie. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak wygląda samotność, to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię? – spróbowałem wykorzystać szansę, by po tylu tygodniach w końcu dowiedzieć się jak ma na imię.
- Kinga – szepnęła – mógłbyś dotrzymać mi czasem towarzystwa?

Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Bałem się, że jakiekolwiek słowo zepsuje magię, która zaczęła nas otaczać. Odszukałem jednak jej dłoń, by poczuła, że ktoś jest obok i chce zostać tam dłużej.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 3 – Nic głupiego

Daniel

Usłyszałem dzwonek do drzwi. Czyżby mama już wróciła? Wydawało mi się, że jeszcze nie na nią pora. Podszedłem do domofonu
- Słucham? - zapytałem do słuchawki
- To ja – usłyszałem w odpowiedzi głos Piotrka – otwórz.
Pod słuchawką domofonu był mały guziczek, który wcisnąłem. Idąc w stronę wiatrołapu poczułem, że Nancy przepycha sięs w korytarzu chcąc jako pierwsza zobaczyć, kto przyszedł. Była to niezbyt dobra maniera, bo mnie już kiedyś przewróciła w ten sposób. Z drugiej jednak strony, gdyby ktoś nieproszony chciał się dostać do środka...
Drzwi otworzyły się i usłyszałem zbliżając się w moją stronę kroki.
- Siema Daniel, co tam słychać? - wyciągnąłem rękę w tamtą stronę i poczułem mocny uścisk ręki Piotrka – Nancy, mój kochany piesek – musiał przywitać się z Nancy, na co ona radośnie zaszczekała.
- Jak to ze mną – jak nie ćwiczę, to słucham audiobooków. Ewentualnie się włóczę po okolicy. A jak przygotowywania na wyjazd w góry?
- Jeszcze tylko muszę zrobić małe zakupy. Ale to jak już będę od ciebie wracał. O której wychodzisz na basen?
- O dziewiętnastej trzydzieści, także mam jeszcze trochę czasu.
- Ale jeszcze pewnie będziesz chciał obiad zjeść i...
- Zjesz z nami – przerwałem mu – napijesz się czegoś?
- Możemy iść – powiedział cicho. Głośno zaraz dodał – może wody gazowanej jak masz?
- Powinna być – powiedziałem próbując sobie przypomnieć, czy była ostatnio w szafce, jak brałem kukurydzę w puszce – chodźmy do kuchni.
Weszliśmy do kuchni. Usłyszałem jak Piotrek mnie mija i odsuwa krzesło. Zawsze siada w tym samym miejscu na moją prośbę. Właściwie każdy ma swoje miejsce przy pięcioosobowym stole. Podszedłem do szafki i ręką odnalazłem do niej uchwyt. Dotknąłem boku szafki i wolno przesunąłem rękę w prawą stronę licząc rzędy butelek. Przy samej ściance stała coca-cola, następnie ulubiona fanta mamy, później moja woda niegazowana i na samym końcu woda gazowana. Dalej stały poukładane fasolki, kukurydze, brzoskwinie, czy ananasy w puszce i makarony.
Podniosłem się i z szafki nad głową wyciągnąłem szklankę.
- A ty się nie napijesz – zapytał.
- Nie dzisiaj – odpowiedziałem i nalałem wody do szklanki i położyłem ją na stole. Sam przeszedłem kilka kroków. Lewą ręką dotykałem blatu stołu, by wyczuć jego koniec. Zawsze siadam po krótszej stronie stołu, gdzie jest miejsce tylko dla jednej osoby. Usiadłem przechyliłem głowę lekko w lewo w stronę, gdzie siedział Piotrek.
- A więc w czym to mam ci pomóc? - zapytał przyjaciel i odłożył cicho szklankę na stół.
- Wiesz, dziwna sytuacja... - zacząłem – z dwa tygodnie temu natknąłem się w sklepie na jakąś dziewczynę. Zapamiętałem ją tylko i wyłącznie dlatego, że pachniała jaśminem
- Znowu ten jaśmin? - przerwał mi Piotrek.
- Tak, tak – przyznałem mu – ale nie przeszkadzaj – zastanowiłem się chwile nad tym gdzie skończyłem mówić – no tak, jaśmin – powiedziałem na głos.
- Zakochałeś się w dziewczynie, która pachniała jaśminem – Pioterek wybuchnął śmiechem.
- Oczywiście – powiedziałem zrezygnowanym głosem – chcesz posłuchać do końca?
- No ok, ok...
- Dzisiaj przysiadła się do mnie w parku i zagadała.
- I co w tym dziwnego?
- Nie chodzi o to, że coś w tym dziwnego. Chodzi o to, co stało się dwa lata temu. Nie ufam ludziom, przecież wiesz, chciałbym, żebyś ją sprawdził.
- A skąd pewność, że to ta sama osoba? Bo rozumiem, że ta z parku też pachniała jaśminem.
- Jest na to kilka dowodów. Po pierwsze niepewnie podeszła i się przysiadła, po drugie zapach, po trzecie znała moje imię, a wydaje mi się, że wtedy w sklepie ono padło, no i po czwarte przyznała się. Co więcej powiedziała, że mnie tak trochę śledzi.
- Wie, że nie widzisz? - zapytał po wysłuchaniu mnie
- Nie mam zielonego pojęcia. Nic o niej nie wiem, bo potem tak jakoś wyszło, że sobie obrażona poszła – postanowiłem przemilczeć niemiłe pożegnanie – tak naprawdę nie wiem nawet, czy jeszcze ją spotkam, gdyby jednak tak było... - zastanowiłem się chwilę. Wszystko co dzisiaj robiłem nie miało żadnego sensu. Po co ja w ogóle poprosiłem Piotrka o przyjście? Po co ja mu o tym wszystkim opowiadam? A może wszystko było przypadkiem i więcej się nią nie spotkam? Nic o niej nawet nie wiem. Nawet jak się nazywa. Mogę jedynie powiedzieć parę zdań o jej charakterze – oj... Zapomnij – postarałem się zakończyć temat.
- Dam ci dobrą radę. Jak przyznała, że cię śledzi, możliwe że się jeszcze pokaże. Nie rób nic głupiego. Przede wszystkim nie zapraszaj jej do domu. Czasem wgląd mówi sporo o człowieku i można od razu powiedzieć, że ktoś jest kieszonkowcem, czy jakimś blokersem. Nie mówię, że ona taka jest, bo jej nie widziałem. Jednak fakt, tego śledzenia niech da ci do myślenia. Wie, jak się nazywasz, może usłyszała przez przypadek? A może nie? Nie wiesz jakie ma plany. Może się więcej nie pojawi. Oby. W każdym razie powtarzam raz jeszcze: Nie rób niczego głupiego. Szkoda nerwów, kasy twojej matki i zdrowia. Ja jutro wyjeżdżam, jakby coś, to dzwoń.
Myśląc o niej wcale nie myślałem o tym, że mogłaby mnie okraść. Jednak sytuacja sprzed roku kazała mi poprosić Piotrka, by w razie czego pomógł. Wtedy nawet nie wiedziałem, kiedy jeden z dwóch policjantów zamienił się w złodzieja i wyniósł mi z domu sporo cennych przedmiotów, kiedy to drugi niby to wypytywał mnie o rzeczy związane z jakimś przestępstwem, którego nigdy nie było. Że też nie posłuchałem się Nancy, jak warczała na nich i zamknąłem ją w jednym z pokoi.
Od tamtej pory nie ufam ludziom i słucham wszystkich opinii Nancy na temat ludzi.
- Jak przygotowania do zawodów – zapytał Piotrek. Oczywiście chodziło mu o zawody pływackie dla niewidomych, które nieubłaganie się zbliżały.
- Monotonne te przygotowywania. Na tygodniu o szóstej rano jeżdżę i w weekendy o dwudziestej. W ciągu dnia bieżnia i jakieś inne ćwiczenia.
- Podziwiam cię. Może nie tyle za te wszystkie ćwiczenia, bo chyba potrafiłbym z zawiązanymi oczami. Jednak pływanie, to dopiero coś.

- Dzięki – uśmiechnąłem się. Zmiana tematu chyba wszystkim będzie dobrze służyć. 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 2 - Wieczorna burza

Kinga

  Wtedy kiedy go zobaczyłam w moim życiu coś się zmieniło. Dużo na ten temat myślałam. Właściwie nie było momentu, żeby nie analizowała sobie tego wszystkiego raz jeszcze. Po kolei. Zaczynając od tego czegoś silnego, co kazało mi pójść do tamtego sklepu po moment kiedy wyszłam z budynku i patrzyłam, jak chłopak znika za zakrętem. Od tamtej pory, od dwóch tygodni regularnie chodzę na spacery w tamte okolice. Kupuję różne produkty tam w sklepiku, siedzę w parku na ławeczce, czy chodzę wkoło po okolicznych uliczkach. Co bym jednak nie robiła wciąż towarzyszy mi obraz jego twarzy.
  Pierwsze dwa dni spędziłam przekopując internet. Chciałam się dowiedzieć wszystkiego o ludziach niewidomych. Szczególnie przydatne były artykuły, gdzie oni sami mogli się swobodnie wypowiedzieć o ich metodach ułatwiania sobie życia typu podpisywanie wszystkich puszek, słoików, pojemników, opakowań na przyprawy w kuchni. Jakaś kobieta mówiła, że obcina wszystkie metki w jasnych bluzkach, po to, by nigdy nie ubrać się na pstrokato. Banknoty porządkują po rosnącym nominale w domu, albo robią pięć przegródek na konkretne wartości, a monety potrafią chować do pudełeczek, które sobie charakterystycznie oznaczają.
  Gdy jednak myślałam o tym wszystkim w kontekście mojego niewidomego, to nie wszystko chciało mi pasować. Czemu nie chciał sobie ułatwić i porozdzielać monet, tylko robił to za pomocą dłoni? Czemu nie używał białej laski? Widząc, że jest niewidomy, pewnie nie raz ktoś by mu pomógł. Laska też pomogłaby mu w namierzeniu przeszkód na chodniku.
  Tym wszystkim jeszcze bardziej mnie intrygował, zastanawiał i doprowadzał do stanu ciągłego myślenia o nim.
Całe szczęście, że są wakacje i nie muszę marnować czasu w szkole, w której i tak nigdy niczego się nie nauczyłam oprócz walki o oceny na koniec roku. Cóż, nie każdy nauczyciel chce wystawić celujący na semestr, czy koniec roku, nawet jeśli uczeń zawsze na szóstki ze sprawdzianów i kartkówek. Wiąże się to chyba najbardziej ze starszymi nauczycielami, którzy nie są jeszcze aż tak nowocześni, by zastąpić metodę "tego lubię, to będzie piątka" na średnią arytmetyczną.
  Wracając jednak do tematu przewodniego ostatnich moich dni – spędzałam każdą wolną chwilę myśląc o chłopaku. Wpadałam wręcz w jakąś paranoję, a wszystko jeszcze bardziej psuł fakt, że nie mogłam go nigdzie znaleźć. I wtem to się stało.
  Siedziałam akurat na małej ławeczce w parku, pod lipą, gdy nagle zza krzaków wyłonił mi się beżowy labrador, a zaraz za nim i jego właściciel, który okazał się jeszcze przystojniejszy niż jak zdołałam to sobie zapamiętać. Gdy jednak się zorientowałam, że myślę o jego uroku, który bez zwątpienia posiada szybko się zganiłam i wytłumaczyłam sobie ten tok myślenia jako rodzaj mojej fascynacji.
  Uważnie obserwowałam, gdzie on pójdzie. Tym razem nie chciałam stracić go z oczu. Ponieważ szedł wolnym krokiem czas tym bardziej mi się dłużył, a ja powoli traciłam cierpliwość.
  Daniel minął moją ławeczkę i skręcił zaraz w boczną alejkę porośniętą sosenkami. Dobrze wiedziałam, że nie ma tam żadnego wyjścia, jedynie najbardziej skryta ławeczka w cieniu wielkiej lipy.
  Ostrożnie wstałam i wolno ruszyłam w jego stronę.

Daniel

  Dzisiejszą noc musiałem zaliczyć do typowo nieprzespanych. A chyba najgorszym jest obudzić się w środku nocy i nie wiedzieć, która jest godzina. Przez ile jeszcze czasu można spać. Bo a nóż, budzik za pięć minut zadzwoni? Takie momenty najbardziej człowieka wykańczają.
  Na cały okres wakacyjny mam ustawiony budzik na godzinę piątą rano. I w weekendy, tak jak dzisiaj na ósmą. Nie lubię marnować czasu na spanie. Wolę ten czas jakoś spożytkować. Dzisiaj na przykład przez dwie godziny słuchałem audiobooka. Książka była bardzo ciekawa, ale ile z kolei można słuchać nużącego narratora?
Nie miałem żadnych planów na dzisiejszy dzień. Nie wiedząc co z sobą zrobić postanowiłem zadzwonić do Piotrka – mojego jedynego przyjaciela. On jednak jutro wyjeżdża w góry i powiedział, że musi załatwić jeszcze kilka spraw i ewentualnie wieczorem może wpaść. W takim wypadku postanowiłem skorzystać z ładnej pogody i wybrałem się na jedną z moich wędrówek po okolicy.
 Jak zawsze wziąłem z sobą Nancy i wyruszyłem w drogę. Automatycznie skręciłem w stronę parku. Nie musiałem myśleć o drodze, ani nierównościach chodnika. Przede wszystkim dlatego, że Nancy była obok, ale też i dlatego, że znałem tę drogę od dziecka. Znalem każdą źle położoną płytkę, każdego psa, czy kwiatka, którego wyczuwałem po drodze, jak na przykład róże na rogu mojej ulicy.
  Zatrzymałem się przy krzyżówce i poczekałem, aż przejedzie samochód. Dokładnie słyszałem, jak się zbliżał, bym mógł usłyszeć go zaraz przy mnie, a następnie coraz słabiej, aż całkowicie głuchł. Ufałem Nancy, że nigdy nie wprowadziłaby mnie przed żaden samochód. Nie mogłem jednak polegać tylko na niej, dlatego starałem się za pomocą odgłosu silnika szacować odległość dzielącą mnie od pojazdu. Kiedyś u babci na wsi robiłem z tatą takie doświadczenie. Zatrzymywał się ons w różnej odległości ode mnie samochodem, a ja miałem za zadanie powiedzieć ile kroków ode mnie jest samochód. Wprawdzie różne silniki wydają różne odgłosy i o różnej głośności, można jednak swobodnie szacować po wielu latach praktyki.
  Wchodząc do parku od razu wiedziałem gdzie chcę pójść. A chciałem jedynie posiedzieć na jednej z ławeczek najdalej oddalonych od ciekawskich ludzi. Tam, gdzie nie będę słyszał, jak kobiety mówią za moimi plecami „Widziałaś tamtego chłopca? On jest niewidomy!”. Głównym jednak atutem tamtej ławeczki jest to, że jest cała zakryta gałęzią lipy i nie każdy wie o jej istnieniu, czyli bez problemu mogę do niej podejść i tak po prostu na niej usiąść nie myśląc o tym, że wyląduję na czyimś kolanie. Chociaż nie wiem, czy Nancy pozwoliłaby mi na to.
  Nagle poczułem, że wszedłem na cień. Od razu dało się wyczuć chłód na twarzy. Zwolniłem jeszcze bardziej moje żółwie tempo i zdałem się jedynie na Nancy, która to idealnie podprowadziła mnie pod ławeczkę i usiadła obok. Ręką wymacałem lekko wilgotne drewno i schodzącą farbę siedzenia. Najgorsze za mną. Teraz trzeba tylko usiąść i cieszyć się naturą.

Kinga

  Sama nie wiem, czy bardziej z zaciekawieniem, czy też z fascynacją, ale przyglądałam się wyłapując wszelkie szczegóły, jak chłopak siada na ławce.
  Stałam z kwadrans nie wiedząc co z sobą zrobić. Stać na pewno nie mogłam w nieskończoność, gdyż mogłoby się to dla kogoś wydawać podejrzane. Miałam więc dwa wyjścia – podejść do niego i zagadać, albo wycofać się i znowu przez najbliższe tygodnie żałować i szaleć. Wybrałam pierwszą opcję. Wzięłam głęboki oddech i poszłam w jego stronę.
  Muszę się normalnie zachowywać wciąż sobie powtarzałam. To jest normalne, to co robię.
  Gdy byłam w połowie drogi spojrzał w moja stronę. Nie miałam pojęcia, czy mnie widzi, czy tylko usłyszał, że idę dlatego spojrzał. W każdym razie patrzył idealnie w moim kierunku. Teraz nie mogłam się wycofać.
  - Mogę się przysiąść? - zapytałam wskazując miejsce obok niego.
  - Jasne – nie odpowiedział od razu, jednak cieszyłam się z tego, że pierwszy krok za mną.
Milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zagadać, by zacząć jakąkolwiek rozmowę. A chciałam ją rozpocząć. Zarówno wtedy jak i dzisiaj odniosłam wrażenie, że jest bardzo przyjacielski i szczery. Te dwie cechy bardzo trudno mi u kogokolwiek znaleźć, co tylko potęgowało chęć poznania go. Poznania? Przecież wiem jak ma imię. To on nie wie nic o mnie.
  Postanowiłam wykorzystać fakt, że jest ze swoim labradorem.
  - Śliczny pies – powiedziałam wolno – jak się wabi?
  - Nancy – powiedział jedynie.
  Nie był skory do rozmowy. Ciekawe, czy zawsze, czy tylko przy kimś obcym. Co jak co, zaliczam się do obcych, którzy przysiadają się w parku i zagadują. Może się to wydać mu podejrzane?
  Wyciągnęłam rękę do Nancy i pogłaskałam ją za uszami. Okazała się potulnym psiakiem, który pomimo obejmowanego stanowiska stróża chłopaka zaraz przysunęła się do mnie bliżej chcąc więcej i więcej głaskania. Wesoło machała ogonem.
  - Jesteś Daniel? - zapytałam ostrożnie. Teraz to na pewno nabierze jakiś podejrzeń.
  Chłopak spojrzał w moją stronę., lecz nadal milczał Wydawało mi się, że zmarszczył brwi.
  - Śledzisz mnie? - zapytał.
  - Nie, skądże... - zaczęłam – no może trochę – dodałam po chwili – ale to nie tak. W sklepie... Sprzedawczyni tak do ciebie powiedziała – próbowałam się wybronić z niezręcznej sytuacji. Ale i to nie zmieni faktu, że miał racje.
  - Że też zapamiętałaś tą informację i wykorzystałaś, żeby dzisiaj tu przyjść.
  - A może to przypadek, że tu jestem? - zapytałam.
  - Sama w to nie wierzysz – powiedział pewnym tonem i uśmiechnął się – gdyby to był przypadek, to szłabyś normalnie, bez zawahania, a twoje kroki znacznie różniły się od tych w sklepie.
  - Pamiętasz mnie? - zapytałam jedynie. Znowu miał rację. Ale to, co teraz powiedział w jakiś sposób może mnie uratować.
  - Mam sentyment, do pewnej roślinki, którą bardzo mi przypominasz.
  Zawiodłam się. Już nawet nie wiedziałam co myśleć o tej całej rozmowie. Chciałam już sobie stąd pójść. Podniosłam się z miejsca.
  - Czemu już idziesz? - zapytał
  - Najpierw mnie oskarżasz, a potem ośmieszasz, a ja mam sobie tu spokojnie siedzieć i czekać na to, co będzie kolejne? - zapytałam
  Nie odezwał się słowem. Pozwolił mi odejść.

Daniel

  Nie mam zwykle poczucia czasu. Czas mierzę kolejnymi budzikami, także nie miałem zielonego pojęcia, ile czasu minęło, kiedy usłyszałem zbliżające się w moją stronę niepewne kroki. Odwróciłem głowę w tamtą stronę, tak, by wyglądało to jak najbardziej naturalnie – ktoś podchodzi, ja niby patrzę w tamtą stronę.
  Na początku jedynie przypuszczałem, potem byłem jednak pewien, że w moją stronę szła dziewczyna. Zatrzymała się tuż przede mną.
  - Mogę się przysiąść? - usłyszałem miły, lekko spięty głosik.
  - Jasne – nie odpowiedziałem od razu.
  Usiadła obok mnie i w tym samym momencie zawiał delikatny wiatr. Poczułem jaśmin. Był koniec sierpnia. Jaśmin dawno przekwitł, więc nie mogłem czuć kwiatu. To ona pachniała jaśminem. Czyżby jakieś mydło, szampon? Już drugi raz czuję kogoś o takim zapachu. Ostatnim razem ktoś stanął za mną w kolejce w sklepie. Ktoś? Tamta osoba też, na pewno była dziewczyną. Szła pewnym, ale dziewczęcym, delikatnym krokiem. Dzięki temu, że pachniała jaśminem zwróciłem na nią uwagę i zapamiętałem.
  - Śliczny pies – powiedziała niepewnie – jak się wabi?
  - Nancy – odpowiedziałem.
  Zapadła cisza.
  - Jesteś Daniel? - zapytała.
  Skąd mogła to wiedzieć? Czy to mogłaby być ta sama osoba, co ze sklepu z przed dwóch tygodni? Hm... Zmarszczyłem brwi. Czy wtedy w sklepie pani Zofia mogła powiedzieć moje imię? Spróbowałem sobie przypomnieć całą scenę: Dziękuję Daniel, proszę, cztery grosze dla ciebie reszty. Miłego dnia.
  - Śledzisz mnie? - tylko to przyszło mi do głowy. Bo jak niby wytłumaczyć, że jest tu teraz obok mnie.
  - Nie, skądże – zaprzeczyła od razu - No, może tochę. ale to nie tak. W sklepie... Sprzedawczyni tak do ciebie powiedziała – wyszło szydło z worka. Miałem rację. Spotkałem ją w sklepie.
  - Że też zapamiętałaś tą informację i wykorzystałaś, żeby dzisiaj tu przyjść – cała sytuacja była o tyle dziwna, że postanowiłem zachować czujność. Jak byłem młodszy, to nie raz ktoś wykorzystywał fakt, że jestem niewidomy.
  - A może to przypadek, że tu jestem? - zapytała
  - Sama w to nie wierzysz. Gdyby to był przypadek, to szłabyś normalnie, bez zawahania, a twoje kroki znacznie różniły się od tych w sklepie – odparłem bez namysłu.
  - Pamiętasz mnie? - czyżbym usłyszał nutkę nadziei w jej głosie?
  - Mam sentyment, do pewnej roślinki, którą bardzo mi przypominasz – powiedziałem lekko rozbawiony. W jednej jednak chwili rozbawienie opuściło mnie. Dziewczyna podniosła się z ławeczki - Czemu już idziesz? - zapytałem
  - Najpierw mnie oskarżasz, a potem ośmieszasz, a ja mam sobie tu spokojnie siedzieć i czekać na to, co będzie kolejne? - była wściekła, a na końcu zdania słychać było, że głos z lekka załamuje jej się, jakby miała zacząć płakać.
  Nie odezwałem się już więcej. I tak ją zraniłem. Nie chciałem powtórzyć tego ponownie. Uznałem, że i tak się nie dogadamy i nie powinienem jej zatrzymywać. Pozwoliłem, żeby odeszła.
  - Co o niej myślisz, Nancy? - pogłaskałem ją za uszami – Lubisz ją? - w odpowiedzi usłyszałem ciche szczeknięcie wyrażające potwierdzenie. Według niej mogłem zaufać nieznajomej dziewczynie.

Kinga

  Długo nie mogłam pozbierać się po tej rozmowie. Płakać mi się chciało. Tak bardzo zależało mi na chłopaku, a on tak po prostu mnie spławił. Ale. Czego ja się spodziewałam? Że podejdę, zagadam i może od razu wskoczę z nim do łóżka? Żaden początek znajomości nie jest łatwy. A ja go jeszcze bardziej skomplikowałam zdradzając mu, że znam jego imię.
  Ale i on mnie jakimś cudem zapamiętał. Może więc, nie wszystko jest stracone?
  Godzinami błąkałam się po wąskich uliczkach miasta. Nie chciałam wracać do domu. Dopiero, kiedy ciemne, burzowe chmury pojawiły się nad moją głową, a delikatny wietrzyk przemienił się w szaleńczy wiatr zdolny połamać parasole, postanowiłam wrócić do domu. Gdy do niego dochodziłam poczułam na włosach duże, ciężkie krople deszczu. Ledwo weszłam na podwórko rozpętała się prawdziwa burza z piorunami. W mgnieniu oka wszystko zostało zalane wodą.
  Stanęłam w oknie i liczyłam wolno w głowie ile sekund mija pomiędzy kolejnymi błyskami piorunów i grzmotami, by określić, jak daleko jest burza.
  - Kinga – usłyszałam za sobą głos mamy – długo cię dzisiaj nie było. Mogłaś chociaż zadzwonić, że wrócisz później do domu, to za obiad bym się później zajęła, a tak, o masz zimny. Podgrzej sobie w mikrofalówce.
  - Dobrze – powiedziałam jedynie i ruszyłam w stronę kuchni.
  Wszystko robiłam mechanicznie, bez zastanowienia. Myśli bowiem zostawiłam sobie dla Daniela.
  Swoją drogą... Ciekawe jakim kwiatkiem jestem?

Daniel

  Cały urok ciszy mojego miejsca w parku prysnął wraz z odejściem dziewczyny. I chociaż próbowałem się odprężyć i zapomnieć o zaistniałej sytuacji, powracała do mnie jak odganiana mucha.
  W końcu nie mogąc usiedzieć, ścisnąłem w ręku smycz i wstałem z ławeczki. Tak, jak rano postanowiłem wróciłem do domu i zaszyłem się w piwnicy, gdzie mam moją małą siłownię – kilka odważników, czy bieżnia do biegania dla utrzymania formy. A wszystko to, by dalej się rozwijać jeśli chodzi o pływanie, na które chodzę codziennie późnym wieczorem, około godziny 22.
  Dzisiaj jednak nie miałem ochoty na bieżnię. Obawiałem się, że nie będę w stanie się wystarczająco dobrze skupić, by złapać tempo bieżni. Z tego też powodu stanąłem na ostatnim stopniu schodów i z rozmachem skoczyłem do góry łapiąc rękami metalową rurkę nad moją głową. Zawisłem swobodnie nad schodami. Zacząłem podciągać się na rękach do góry. Robiąc to nie musiałem myśleć nad tym co robię, ani ile razy, gdyż było to bardzo monotonne. Mogłem spokojnie analizować po raz setny moje dzisiejsze spotkanie.
  Nawet nie zapytałem dziewczyny, jak ma na imię. Co jak co, ale ona jest parę kroków przede mną. No i jeśli już więcej jej nie spotkam, zawsze tak już będzie. Zawsze pozostanie dla mnie jaśminem. I to z charakterem. Bo temu zaprzeczyć nie można.
  Ćwiczenia przerwał mi dzwonek telefonu.
  - Daniel? - usłyszałem głos mamy – jesteś w domu?
  - Tak, wróciłem jakiś czas temu – odparłem
  - Proszę, weź sprawdź, czy wszystkie okna są pozamykane, burza będzie, a mi jeszcze trochę zejdzie w pracy - poprosiła
  - Nie ma sprawy – powiedziałem szybko – coś jeszcze?
  - Nie, nie, to wszystko – zapadła chwila ciszy – wstąpię po drodze do domu do sklepu. Potrzebujesz czegoś?
  - Pamiętasz? Od dwóch dni przypominam, że kończy się pasta do zębów. Wysłać ci SMSa z przypomnieniem za jakiś czas? - zapytałem starając się, by mój głos zabrzmiał jak najbardziej poważnie. W istocie ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. Moja mama potrafiła być taka roztrzepana. Czasem wydawało się, że lepiej sobie radzę w życiu niż ona.
  - Dobrze, że chociaż ty o wszystkim zawsze pamiętasz – powiedziała niezadowolona.
  - Przepraszam – powiedziałem ze skruchą – Znowu zapomniałem zegarka. Nie wiesz może, która jest godzina? - zapytałem. Usłyszałem śmiech mamy.
  - Jest za dwadzieścia piąta. Musze kończyć. Niedługo będę z powrotem. Pa.
  Zanim zdążyłem się odezwać usłyszałam cichy odgłos, który miał symbolizować zakończoną rozmowę.
  Będzie burza? Trzeba sprawdzić, czy są okna pozamykane. Wolno ruszyłem po schodach na wyższe piętro.   W głowie liczyłem schody, tak by nie potknąć się. Chyba najgorszym jest zrobić sobie coś we własnym domu. Wszystkie siniaki najbardziej tutaj bolą. Szczególnie, gdy zapomną krzesła zasunąć za sobą, a potem z impetem na nie wpadam.
  Obszedłem cały dom dokładnie badając wszystkie okna i zamykając te uchylone. Akurat, gdy zamknąłem ostatnie w łazience usłyszałem przeciągły, jeszcze odległy grzmot.
  Jednak w miarę, jak czas mijał, grzmoty stawały się coraz bliższe, a naokoło słyszałem szum deszczu, którego krople z impetem uderzały w pozamykane okna domu.
  Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i napisałem SMSa do Piotrka:

Mam nadzieje, ze się jeszcze dzisiaj zobaczymy, bo musisz mi pomoc.

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 1 - pierwsze spotkanie

Kinga

  Wieża na A4? Toż za trzy ruchy polegniesz. Jeśli chcesz pograć odrobinkę dłużej, to twoją jedyną nadzieją jest skoczek na G5. Ale to i tak da ci tylko cztery ruchy więcej. A potem szach-mat. Jesteś za dużym matołem, żeby poświęcić gońca. Na pewno przesuniesz go z C3 na D4, a później ruszysz piona o jedno pole, a wtedy moja królowa...
  Mój przeciwnik po niespełna 2 minutach wykonał swój ruch i wcisnął przycisk na zegarze szachowym. Było tak, jak przypuszczałam. Od razu wykonałam swój ruch i uruchomiłam dla niego czas. Tym razem myślał dłużej. Dużo dłużej. Ale i tym razem mnie nie zaskoczył niczym nowym. Poruszył gońca dokładnie tak, jak przypuszczałam.
  Taktykę gracza można przewidzieć już po pierwszych dwóch ruchach. Już wtedy można snuć pierwsze przypuszczenia co do wyglądu gry.
  Jeśli chcę się poznęcać nad przeciwnikiem, to mogę rozegrać długą partyjkę szachów, w której powoli zabieram mu wszystkie bierki. Aż zostaje sam król. Ewentualnie...
  Zrobiłam kolejny szybki ruch.
  - Szach – uśmiechnęłam się lekko. Mój przeciwnik, starszy mężczyzna gorączkowo podrapał się w policzek.
  Ewentualnie mogę to zrobić tak jak teraz. Zostawiam przeciwnikowi masę figur i pionów, z którymi nie jest w stanie nic zrobić, gdyż sama je "ustawiam" po mojemu.
  Usłyszałam piknięcie przycisku zegara.
  Wyciągnęłam ręce do góry i rozciągnęłam się.

  - I mat – powiedziałam szeptem stawiając obok białego króla mojego hetmana – miło było.

Daniel

  - Nancy – zawołałem niegłośno moją suczkę labradora – chodź, pójdziemy na spacer. Może wstąpimy do sklepu? Co powiesz na nasze ulubione miętowe pastylki?
  Poczułem wielki jęzor na swoim policzku. Była już przy mnie. Wstałem z łóżka i poszedłem do drzwi. Na klamce wisiała smycz. Wziąłem ją do ręki i kucnąłem wołając po raz kolejny Nancy.
  - Chodź kochana – Z pod sierści w końcu udało mi się odnaleźć małe metalowe kółeczko, do którego przypiąłem obrożę – chodźmy na dół – powiedziałem i pozwoliłem, by suczka poprowadziła mnie w stronę schodów. Wolno, ale dosyć pewnie zszedłem na dół i ruszyłem w stronę wiatrołapu.
  - Gdzie się wybierasz? - usłyszałem za sobą głos mamy – Wiesz przecież, że masz niedługo angielski – odwróciłem się w jej stronę.
  - Tak, wiem. Która jest godzina? - spytałem chcąc wiedzieć, ile mam czasu
  - Jeszcze godzina. Zadzwonię dziesięć minut przed czasem. Ok?
  - Dzięki mamo – powiedziałem i usiadłem na małej pufie w kącie pokoju pod nią właśnie zawsze zostawiałem buty w których aktualnie chodzę. Także teraz, jak jest lato, jest to para adidasów. Pochyliłem się i prawą ręką sięgnąłem obuwia. Gdy buty były już założone do pełni szczęścia brakowało mi jedynie moich przeciwsłonecznych okularów, z którymi praktycznie nigdy się nie rozstawałem wychodząc na dwór. Te z kolei miały swoje stałe miejsce w małej szufladce w mojej pufie. Wreszcie byłem gotowy – chodźmy - powiedziałem i pozwoliłem, by Nancy wyprowadziła mnie z domu.
  Chociaż był środek wakacji, było dzisiaj stosunkowo chłodno. Złapałem się prawą ręką za poręcz schodów, która była nieprzyjemnie chłodna i przemierzyłem ostatnie trzy schodki mojego domu. Mogłem spokojnie pójść na spacer.

Kinga

  Spojrzałam na zegarek. Było wpół do trzeciej. Szybko omiotłam wzrokiem sąsiedni stolik z szachownicą.   Kolejnych półfinalistów z Czech i Słowacji zacięcie grali i najwyraźniej nawet się dobrze nie rozkręcili. Na oko dałabym im jeszcze półtorej godziny rozgrywki.
  Nie wiedząc co z sobą począć przez ten czas, a nawet dłużej, bo finał zaczyna się dopiero o piątej postanowiłam przyjrzeć się kilku ruchom zawodników. W końcu jeden z nich będzie moim przeciwnikiem i razem z nich będziemy walczyć o jakiś tam złoty medal.
  Przyjrzałam się technice ich gry a następnie taktyce, jaką obaj przyjęli. Cóż. Moim skromnym zdaniem obojętne z którym bym nie grała raczej powinnam wygrać.
  - Wychodzę – powiedziałam organizatorowi zawodów – przyjdę później.
  - I znowu się spóźnisz? - zapytał – tak jak na rundy klasyfikujące? Gdybyś nie miała największych szans na wygraną i nie była mistrzem świata w szachach nigdy bym cię nie wpuścił. Pamiętaj.
  - Postaram się być na czas – powiedziałam jedynie. W drodze do drzwi nie mogłam się jednak powstrzymać, żeby nie dopowiedzieć sobie – jeśli będzie mi się chciało. Te całe zawody są takie nudne.
  Jednak jak tak dłużej pomyśleć, to w tym raku wyjątkowo się postarali. Wprawdzie było to przeze mnie wymuszone, to jednak zawody odbywają się w moim rodzinnym mieście. Tak jak chciałam. Co więcej w mojej dawnej podstawówce, przez co mam do domu naprawdę blisko. A na czas przerwy takiej jak ta, bez problemu mogę wyjść na dwór znając doskonale okolicę, czy też przejść jeden przystanek na obiad do babci, która mieszka z nami.
  Dzisiejszej przerwy nie chciało mi się jednak spędzać w czterech ścianach. Chciałam sobie pochodzić, może porozwijać swoją wiedzę...
  Na myśl o rozwijaniu wiedzy wyciągnęłam z małego plecaczka słownik niemiecko-polski i otworzyłam na zaznaczonej stronie. Na dzień dzisiejszy mam do nauki wszystkie wyrazy zaczynające się na literę L.
  - Labe - pokrzepienie; laben - pokrzepić; Labetrunk - napój orzeźwiający; labil – chwiejny, nieśmiały – czytałam na głos starając się, żeby w mojej głowie pozostały obrazy tych wszystkich wyrazów.
  Pół roku temu byłam u jakiś naukowców, których zafascynował mój mózg. Dosłownie nie mogli uwierzyć, że jestem w stanie zrobić zdjęcie oczami i zapisać to w głowie w odpowiedniej szufladce. A ta cała szufladka to nie jest żadna przenośnia, tylko tak ja to naprawdę widzę. Myślę, że to wszystko można by porównać do pracy komputera. Wybieramy jakieś dane, tworzymy folder i wrzucamy mały pliczek, który możemy w każdej chwili podejrzeć.
  Jestem w stanie w głowie zapisać sobie jakieś wielkie równanie i w ułamku sekundy je policzyć. Niektórzy mówią, że działam jak maszyna.
  Ale to właśnie dzięki mojemu mózgowi, czy może jego defekcie jestem w stanie przyswoić praktycznie wszystko i odtworzyć kiedy tylko zapragnę. Raz zapamiętując słówko z niemieckiego pamiętam nie wiadomo jak długo. W taki właśnie sposób nauczyłam się perfekcyjnie angielskiego, hiszpańskiego, łaciny, włoskiego, francuskiego, rosyjskiego i norweskiego. Na początku w ogóle nie myślałam o takim zastosowaniu moich umiejętności. W szkole uczyłam się angielskiego tylko tyle, ile miałam. Zaczęłam dopiero na poważnie z hiszpańskim nauka wszystkich słówek, form gramatycznych i innych zajęła mi niecałe dwa tygodnie spędzając nad książką góra dwie godziny dziennie.
  A teraz przyszła kolej na niemiecki. 

Daniel

  Powoli szliśmy naszą stałą trasą do sklepu. Było to przejście przez ogród po wąskiej ścieżce wśród kwiatów do furtki. Następnie pójście w prawą stronę do pierwszego zakrętu i skręcenie w lewo. Dalej miałem prostą drogę przez dwie przecznice, aż na samym końcu ulicy mieścił się mały sklep samoobsługowy.
  Była to najkrótsza z możliwych dróg w tamto miejsce. Jednak zazwyczaj wybierałem inną – skręcałem w lewo za furtką i szedłem na około przez pobliski park, obok szkoły podstawowej. Tym razem jednak chciałem jak najszybciej mieć za sobą kupno cukierków i potem udanie się gdzieś w zacisze parku na jakąś odludną ławeczkę.
  Właśnie doszliśmy do skrzyżowania. Jak zwykle, na krzyżówce Nancy zatrzymała się grzecznie czekając, aż dojdę te dwa kroki do niej, po czym ponownie ruszyła przez ulicę. Cisza jaka panowała naokoło świadczyła, że nawet z daleka nie nadjeżdżał żaden samochód.
  Teraz jednak są wakacje i ruch uliczny jest tutaj znikomy. Jednak w ciągu roku szkolnego wygląda to całkowicie inaczej. Kilka razy dziennie słychać co chwila przejeżdżający samochód.
Resztę drogi przebyłem bez żadnych trudności. Jedynie w mojej głowie pojawiło się kilka refleksji. Głównie jeśli chodzi o nowe znajomości. Sam nie wiem, dlaczego akurat o tym zachciało mi się nagle myśleć, ale nie dawało mi to spokoju do samego dojścia do sklepu. Tam musiałem bowiem zaprzestać myśleć o takich mało istotnych rzeczach i skupić się zakupach.
  Przyszedłem z myślą o kupieniu ulubionych słodyczach, których zakup odbywa się przy kasie, na wagę. Jednak będąc już w sklepie poczułem chęć napicia się czegoś. Stanąłem lekko zdezorientowany na środku sklepu nie wiedząc jak się za siebie zabrać.
  - Daniel, dzień dobry – obok mnie pojawiła się jedna ze sprzedawczyń, która uwielbiała plotkować z moją mamą przy kasie – coś ci podać?

  - Mogę prosić o wodę niegazowaną?

Kinga

  Przekartkowałam już kilka stron słownika, kiedy to definitywnie powiedziałam sobie "dosyć" i postanowiłam zrobić coś z kategorii inne przyjemności dla siebie, do których zaliczają się wszystkie inne rzeczy zaraz po przyswajaniu nowych informacji.
  Wyszłam właśnie z parku, a nogi poniosły mnie wzdłuż ogrodzenia podstawówki, w której odbywały się zawody. Idąc tamtędy nie myślałam gdzie idę, po prostu poszłam znaną mi drogą na skróty w stronę pobliskiego sklepu. Pamiętam, że jeszcze przed rokiem na długich przerwach biegałam tam, by kupić sobie loda, czy coś słodkiego. Oczywiście zawsze musiałam być pierwsza. Nienawidziłam stać w kolejce bezczynnie, a gdy już musiałam, to na głos recytowałam kolejne liczby po przecinku pi, co nie każdemu odpowiadało.
  Teraz poszłam do sklepu bez najmniejszego celu. Czułam jednak, że coś kazało mi tam zajrzeć, coś dużo silniejszego ode mnie, czemu tak po prostu poddałam się. A może to była tylko ciekawość, czy dużo się ostatnio tam zmieniło?
  Zamyślona weszłam do środka i rozejrzałam się wkoło. Nic się nie zmieniło. Wszystko stało tak, jak zapamiętałam. Minęłam jakiegoś chłopaka stojącego przy kasie, który trzymał obok siebie na smyczy psa i poszłam w głąb sklepu. Miałam ochotę kupić sobie rożka czekoladowego, jak za dawnych lat. Po wyciągnięciu go z zamrażarki ponownie skierowałam się w stronę kasy i ustawiłam w kolejce.
  Przede mną stał chłopak, którego chwilę wcześniej ominęłam w wąskim przejściu między ladą a stojakiem na gazety. Spojrzałam na niego. Ekspedientka właśnie skończyła nabijać na kasę zakupione przez niego produkty.
  - 9,31 poproszę – powiedziała miło.
  Chłopak na to wyciągnął z kieszeni portfel i otworzył kieszonkę na drobniaki. Wyciągał po kolei co większe monety i obracał je w palcach.
  - Dwa złote i pięć, złotówka i druga złotówka – mówił do cicho wykładając po kolei monety – dwadzieścia groszy i... nie, tu jest pięćdziesiąt – odłożył wyciągniętą chwilę wcześniej monetę i wziął kolejną do ręki i...
No tak. Teraz wszystko zrozumiałam. Nie obracał sobie ot tak monet w dłoni. On po prostu nie widział. Musiał być niewidomy.
  - Dziękuję Daniel – odpowiedziała sprzedawczyni – proszę, cztery grosze dla ciebie reszty. Miłego dnia.
Zanim odszedł przekręcił lekko głowę w moją stronę. Nie widziałam dobrze jego twarzy. Spora jej część przykryta była bowiem okularami przeciwsłonecznymi. To jednak, co zdążyłam zanotować w głowie, to jego naprawdę ładne rysy twarzy, pogodny, lekki uśmiech na twarzy i czarne włosy. Był naprawdę bardzo przystojny i emanowało od niego dobro i pogoda ducha.
  Ciekawe, jak to jest nie widzieć... Zapewne musi być mu bardzo trudno. Ja nie wyobrażam sobie życia bez wzroku. Jak mogłabym wtedy uczyć się języków, układać kostkę rubika, grać w szachy, czy wiele innych? To byłoby niemożliwe.
  Daniel odszedł od kasy, na co ja mogłam kupić swojego loda.

  - Fascynujące – szepnęłam sama do siebie – to całe bycie niewidomym musi być strasznie ciężkie ale i fascynujące – wyszłam ze sklepu i spojrzałam w stronę, gdzie za zakrętem dwie sekundy wcześniej znikł mi z oczu chłopak