Rozdział 4
Kinga
Nastały ciężkie dni. Pogoda
momentalnie się popsuła od ostatniej wizyty w parku. Ciągle
padało, grzmiało i błyskało się. Pogoda odstraszała od pójścia
do sklepu po świeże pieczywo, a co dopiero na spacer odnaleźć
Daniela i przeprosić go za ostatni raz. Bo oczywiście muszę go
odnaleźć. Nie ważne co zrobię. Odnaleźć, przeprosić i nie
pozwolić mu odejść. Jeśli chodzi o moje odejścia, to oczywiście
inna sprawa.
Zakochałam się po uszy. I nijak nie
potrafiłam się z tego wykręcić. Już nawet moi rodzice zaczęli
coś podejrzewać. Patrzą się na mnie marszcząc brwi i kręcą
głową. Pewnie nie lada szokiem były by dla nich, gdyby jednego
dnia podeszła do nich mówiąc:
- Mamo, tato, mam chłopaka.
I zanim doszłabym do tego, że jest
on niewidomy, to musiałabym już ich ocucać z omdlenia.
Wizja ta chociaż mogła się wydawać
parodyjna mogła, może nie w stu procentach, ale na pewno w
kilkunastu się pokryć z rzeczywistością. A wszystko chyba ze
względu na brak jakichkolwiek przyjaciół, znajomych, czy nawet
bliskich, takich jak rodzice. Po prostu przez całe życie szłam
samotnie, bez niczyjej pomocy, wsparcia. Sama sobie radziłam z
różnymi problemami, czy też ukrywaniem talentów, które co po
niektórych przerażają.
Wracając jednak do tematu moich
westchnień i tego, co w moim sercu zaczęło się pojawiać. Daniel.
Wszędzie Daniel. I tylko pogada przypominała mi, o pewnym
wieczorze, zaraz po tym jak się rozstaliśmy. Bo nawet sama przed
sobą wstydziłam się przyznać, że to po prostu ja odeszłam.
Aż jednego dnia stał się cud. Było
już równo dziesięć dni po tamtym wydarzeniu, gdy rano obudziły
mnie promienie słonca. Uradowana wyskoczyłam z łóżka i wyjrzałam
za okno. Szarówka minęła, była piękna pogoda, a po ostatnich
dniach zostały tylko nieliczne kałuże, które przy tak ładnej
pogodzie i tak nie przetrwają długo.
Szybko się ubrałam, zjadłam
śniadanie i rzuciłam sie do drzwi.
- A gdzie to tak rano sie wybierasz? -
moja ręka wyciągnięta w stronę klamki gwałtownie się zatrzymała
w miejscu.
- Na spacer – odpowiedziałam
swobodnie na pytanie mamy.
- A nie miałaś czegoś dzisiaj
zrobić? - cholera jasna... no to trzeba przełożyć spacer na
późniejszą godzinę. Tylko już teraz było późno, bo po
dziewiątej.
- Nie mogę później, jak wrócę? -
spróbowałam jeszcze tej metody.
- Nie – skąd wiedziałam, że taka
będzie odpowiedź? Zagryzłam wargi i powędrowałam do łazienki,
którą to miałam na błysk wyszorować.
Trochę czasu minęło, kiedy to w
końcu mogłam spokojnie wyjść z domu i pójść w kierunku długo
oczekiwanego celu.
Daniel
Wczorajsza prognoza pogody zapowiadała
piękne słoneczko na dzień dzisiejszy. Nic więc dziwnego, że
wstałem z zamiarem szybkiego wyrobienia się z traningiem na
basenie. Już od dawna dusiłem się w domu, dlatego perspektywa
wyjścia na dwór, na spacer dodawała mi mnóstwa energii.
Jak tylko się obudziłem słyszałem
ciszę za oknem. Zero cichych kropli deszczu uderzających o okno,
zero grzmotu burzy. Co więcej poczułem ciepło na twarzy, które to
mogło dawać tylko i wyłącznie słońce. Wszystko było takie, jak
chciałem. Jedynie przeciągający się pobyt w komunikacji miejskiej
w stronę domu... Nie wiedziałem, która była godzina. A po prostu
moje oczekiwanie powodowało dłużenie się czasu powrotu. Z ulgą
odetchnąłem, kiedy Nancy pociągnęła mnie za smycz na odpowiednim
przystanku i poprowadziła do wyjścia.
Jednak na skrzyżowaniu nie poszedłem
do domu. Pogoda była zbyt ładna, żeby marnować ją na spędzenie
choć minuty dłużej zamkniętym w budynku. Skręciłem w jedną z
bocznych uliczek, by na skróty przejść do parku. Nie dość, że
droga była tutaj krótsza, to i bezpieczniejsza, jeśli chodzi o
samochody, których to praktycznie tutaj nie spotykam.
Z jednej strony chciałem jak
najszybciej być na mojej ławeczce w parku, co powodowało, że
mimochodem przyśpieszalem. Z drugiej jednak strony musiałem mocno
się skupić, by nie przyśpieszać jednak i dokładniej odliczać
wszystkie kroki.
Pięć, cztery, trzy dwa, poczułem
małe poluzowanie smyczy Nancy. Jeden. Ostro przeszełdem w bok,
przed nierówną płytką, niebezpiecznie wystającą z ziemi. Niby
jest ona już tu odkąd pamiętam, a jednak czasem wciąż zapominam
o jej obecności, czym przypłacam ranami. Z laską na pewno byłoby
łatwiej, tylko czy tego właśnie bym chciał? Nikt nie powiedział,
że życie będzie łatwe. Każdy ma jakieś problemy. Niektórzy
problemy z szefem w pracy, dzieci, bo dostały nie taką zabawkę,
jaką chciały, a ja mam nierówne chodniki i samotność.
Bo czy ktoś taki jak ja może mieć
normalne życie otoczone znajomymi? Ok. Cofam ostatnie zdanie. Na
pewno może. O ile znajdzie odpowiednich ludzi, którzy zaakceptują
jego inwalidztwo. Nie łatwe jest to łatwe zadanie. Dziewczyny nie
chcą żadnych poważnych związków, bo z takim chłopakiem, to
nawet na imprezę nie można wyjść, a chłopaki uważają, że to
będzie obciach pokazać się z kumplem, który potrafi sie potknąć
na prostej drodze. Nie każdy ma wrodzoną tolerancję. Mogę chyba
uważać się za szczęściarza mając Piotrka, który umie pogodzić
kolegów z osiedla i niewidomego mnie.
Wszedłem do parku i zastałem ciszę.
W miarę jak posuwałem się na przód krętymi alejkami, tak zgiełk
normalnego świata opuszczał mnie, a odgłosy samochodów powoli
milknęły. Nie na darmo ławeczka, którą sobie upatrzyłem mieści
się z dala od ulic, a także jest dobrze schowana przed ludźmi. Ot
taka – idealna dla mnie i moich nieposkładanych myśli.
Zawiał delikatny wiatr. Wzdrygnąłem
się. Może i lato nie odeszło jeszcze i postanowiło do nas wrócić,
jednak powinienem był założyć kurtkę, a nie zwyczajną bluzę.
Dodatkowo w miarę jak przemierzałem ostatnie kroki, wszedłem w
cień lipy. Dotknąłem prawą ręką ławki. No tak. Zupełnie nie
przemyślałem wcześniejszych deszczy. Ławka była przeraźliwie
wilgotna. Już chyba prędzej ręcznik z basenu nadawałby się, by
na nim usiąść. Wzruszyłem ramionami. I tak mnie nikt nie będzie
widział. Ściągnąłem z ramion plecak i odnalazłem suwak po
prawej stronie, na którą zawsze zapinam podwójny zamek do głównej
kieszeni. Wyciągnąłem z niej spory, wilgotny ręcznik. W ostatniej
chwili postanowiłem, że jedynie nim wytrę ławkę i spokojnie
spędzę tutaj resztę przedpołudnia, a może i dłużej. Może
nawet pojawi się tajemnicza dziewczyna?
Kinga
Niecierpliwie przemierzałam ostatnie
alejki. Wręcz biegłam. Na spotkanie. Gdzieś w pod świadomości
czułam, że go dzisiaj spotkam. Mój umysł nigdy nie zawodził,
aczkolwiek tego nie dało się wyliczyć żadnym wzorem. Może
jedynie oprzeć swoje przypuszczenia na prawdopodobieństwie. Ale co
mi z tego, skoro czasem nawet ten jeden, jedyny procent może się
okazać słusznym.
Stanęłam nagle jak wryta.
- To już tu... - wyszeptałam. Jeden
zakręt dzielił mnie od tajemniczej ławeczki. Od miejsca z którym
wiązałam tyle wspomnień. Niestety nie do końca tych dobrych. Będę
musiała to zmienić – pi równa się 3.1415926535897932384
a idź w cholerę z tymi cyframi – zganiłam swój umysł i wolnym,
niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Nie zmienił swojej
pozycji, gdy się zbliżałam, chodź wiedziałam, że musi mnie
słyszeć.
Stanęłam tuż przy ławeczce i spojrzałam
na niego. Wyglądał jeszcze lepiej, niż jak to sobie ostatnio
zapamiętałam. O wiele za dobrze aż... Zaraz. Muszę coś
powiedzieć!
- Wolne – głos mi zadrżał. Miało to
zupełnie inaczej wyglądać.
- Jasne – spojrzał w moją stronę. Spod
czarnych szkiełek okularów przeciwsłonecznych dopatrzyłam się
niewyraźnych konturów jego oczu – ławeczka jest jedynie trochę
mokra. Ostatnie deszcze jej nie służą.
Usiadłam niepewnie. Ciekawe, czy wie, że to
ja. Bo przecież musi mnie pamiętać po tamtej sytuacji... Nerwowo
zaczęłam zaciskać w dłonie w dwie pięści a następnie naciągać
ścięgna w drugą stronę do rozprostowania i rozluźnienia. I znowu
w pięść. I tak w kółko.
- A więc wróciłaś – powiedział po kilku
minutach – wiedziałem, że wrócisz – uśmiechnął się w moją
stronę
- Tak jakoś wyszło – powiedziałam cicho –
czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro
wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód?
Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
Bo co miałam powiedzieć? Przecież, że nie prawdę. A może jednak
powinnam?
- A czy wszystko co robimy da się logicznie
wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytał.
- Nie zgadzam się. Są ludzie, którzy robią
szalone rzeczy i nie myślą nad nimi, tylko je wykonują, tak po
prostu – odpowiedziałam od razu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega
szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć.
Wszystko ma swoją przyczynę – zastanowiłam się chwilę nad jego
odpowiedzią. Przygryzłam wargi. No to przegrałam. Kolejny raz.
- A co ty robisz szalonego? - zmiana tematu.
Teraz to otwarcie skapitulowałam.
Odpowiedziała mi cisza.
O co ja właściwie zapytałam? Jakbym ja nie
widziała, to wstawanie rano z łóżka byłoby dla mnie czymś
szalonym pełnym przeszkód i niewidzialnych wyzwań.
- Przepraszam – powiedziałam cicho – nie
chciałam
- Nic nie szkodzi – mruknął pod nosem –
uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytał
- Jasne – ufff... może tak źle mi nie
idzie rozmowa? - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... -
zażartował uśmiechając się szeroko – a tak na poważnie, to
właśnie wróciłem z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam
ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytałam
zaskoczona.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę
i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco. Co w tym jest dziwnego?
Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to
wanna przed napuszczeniem wody – odpowiedziałam pod pełnym
wrażeniem. Jej... Ja nawet z otwartymi oczami boję się spróbować
unieść na wodzie. A on? Nic nie widzi i pływa? I to w zawodach?
Skąd on wie, że to już koniec basenu? - nie umiem pływać –
dodałam na koniec.
- Kiedyś... - zaczął i coś tam wyszeptał
co zabrzmiało jak "może cię nauczę", jednak bardziej
prawdopodobne do wypowiedzenia tego zdania było, że mój umysł już
słyszy to, co bym chciała – kiedyś też myślałem, że
niemożliwym jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się
zmieniają... Chociaż są ludzie dla których czas nie ma znaczenia.
Czas to tylko momenty pomiędzy pobudką a zaśnięciem.
Mówił o sobie... To na pewno.
- Czemu tak uważasz?
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest
teraz godzina.
Spojrzałam na zegarek
- Jest dwunasta za dziesięć.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne?
Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach
zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem.
Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca.
Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie
jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i
cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło,
to tylko formalność jak dla mnie.
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytałam
ostrożnie
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – potwierdził
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziałam
– boję się ciemności. Ciemność jest nieskończona, tak jak i
pi
- Dziwna jesteś – powiedział – ale
wiesz? Sam nie wiem, co widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że
ludzie utożsamiają to z ciemnością, ale... Czy to jest ciemność?
A może właśnie światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w
stanie powiedzieć... To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna –
odpowiedziałam jedynie zastanawiając się głębiej nad jego
odpowiedzią. Była logiczna.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytał
zaskoczony.
- Nie – powiedziałam od razu – ale ja
rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama chodzę po tym świecie.
Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jak wygląda samotność,
to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię – zapytał.
- Kinga.
Daniel
Tak jak chciałem, pojawiła się. Znowu
niepewnie podeszła stając tuż obok. Poczułem zapach jaśminu. To
była ona...
- Wolne – zapytała drżącym głosem
- Jasne – odwróciłem się w jej stronę,
by choć trochę przypominać normalną osobę. Zmartwiłem się
jednak zaraz, uprzytomniwszy sobie, że siedzę na kompletnie mokrej
ławce – ławeczka jest jedynie trochę mokra. Ostatnie deszcze
jej nie służą – dodałem szybko, by ją ostrzec. Miała teraz
wolną rękę.
Usiadła jednak nie przejmując się wilgocią.
Zapadła cisza. Nie byłem pewny, czy powinienem coś mówić. A może
właśnie na mój ruch czekała?
- A więc wróciłaś – spróbowałem
przełamać pierwsze lody – wiedziałem, że wrócisz –
uśmiechnąłem się do niej.
- Tak jakoś wyszło – wyczułem w jej
głosie niepewność – czy to źle?
- Ja tego nie powiedziałem. Ale skoro
wróciłaś, to musisz mieć jakiś powód? - jak szybko udało się
wejść na interesujący temat.
Chwila milczenia poprzedziła odpowiedź z
serii odpowiadanie na pytanie pytaniem.
- A czy wszystko co robimy da się logicznie
wytłumaczyć?
- W większości tak? - zapytałem
- Nie zgadzam się – odpowiedziała prawie
że od razu - Są ludzie, którzy robią szalone rzeczy i nie myślą
nad nimi, tylko je wykonują, tak po prostu.
- Możliwe, ale zanim zrobisz coś mega
szalonego, jak skoczenie z mostu, coś musiało cię tam zaciągnąć.
Wszystko ma swoją przyczynę – Nic nie odpowiedziała na to. Zaraz
jednak wyskoczyła z nowym pytaniem.
- A co ty robisz szalonego?
Nie odpowiedziałem od razu. Bo i co miałem
powiedzieć? Że wstaję codziennie rano? Czy jest to wystarczająco
dla niej szalone? Pewnie na to spojrzałaby na mnie jak na dziwaka,
ale co ja mam zrobić, skoro czasami naprawdę uważam to za szalone
i nieprzewidywalne.
- Przepraszam, nie chciałam – czyżbym
usłyszał w jej glosie przepraszający ton? Czyżby wiedziała z kim
ma do czynienia? Bo nie wydaje mi się, żebym wcześniej wspominał.
- Nic nie szkodzi – wzruszyłem ramionami
myśląc intensywnie nad czymś szalonym... Może pływanie?–
uprawianie sportu może być szalone i niebezpieczne? - zapytałem
pełen nadziei.
- Jasne – powiedziała już nie tak
niepewnie - a więc jak sport uprawiasz?
- No wiesz, mam złoty medal za spanie... -
uśmiechnąłem się zadowolony, że może uda mis się rozładować
otaczające napięcie – a tak na poważnie, to właśnie wróciłem
z treningu pływania. Za dwa tygodnie mam ogólnopolskie zawody.
- Chyba nie mówisz poważnie? - zapytała.
- W przeciwieństwie do ciebie mówię prawdę
i tylko prawdę i nie odpowiadam wymijająco – powiedziałem mając
w głowie te wszystkie dziwne sytuacje z nią związane - Co w tym
jest dziwnego? Chyba każdy potrafi wejść do wody i ruszyć rękami.
- Jedyny zbiornik wodny, jaki toleruję, to
wanna przed napuszczeniem wody – o mało nie wybuchnąłem
śmiechem. Ledwo się powstrzymywałem. Nie chciałem jej jednak
znowu spłoszyć - nie umiem pływać – dodała po chwili.
- Kiedyś... - nagle chęć na dokończenie
zdania mnie minęła. Chciałem powiedzieć, że może ją nauczę,
ale to chyba nie jest dobry pomysł na takie wyzwania przy drugim
prawdziwym spotkaniu – kiedyś też myślałem, że niemożliwym
jest choćby wejście przeze mnie do wody. Ale czasy się
zmieniają... - przypomniałem sobie jak się zawsze obawiałem
niektórych stref w domu, które uważałem za niebezpieczne ze
względu na piekarnik, często włączone płyty grzewcze na kuchence
elektrycznej, czy woda w umywalce w łazience, która lubiła się
psuć. Były to czasy mojego dzieciństwa - Chociaż są ludzie dla
których czas nie ma znaczenia. Czas to tylko momenty pomiędzy
pobudką a zaśnięciem – tak właśnie często definiuję mój
własny czas.
- Czemu tak uważasz? - zapytała
zaciekawiona.
- A czemu by nie? Nawet nie wiem która jest
teraz godzina.
- Jest dwunasta za dziesięć –
odpowiedziała szybko. Najwyraźniej musiała teraz sprawdzić. Tylko
po co? Cało piękno mojego bytu polega na tym, że nie interesuje
mnie godzina na głupim wyświetlaczu telefonu. To tylko jakiś nic
nie znaczący odnośnik, który mi zaraz powie, że czas spotkania
się kończy.
- Nie rozumiesz, że nie jest to ważne?
Gdybym nie miał treningów to pewnie chodziłbym spać w chwilach
zmęczenia i budził się, gdybym myślał, że już wypocząłem.
Każdy normalny odlicza dzień między wschodem a zachodem słońca.
Ale skoro dla mnie wschód i zachód słońca to bycie albo nie bycie
jakiejś żółtej kuli na niebie, która daje światło, ciepło i
cień? Spać można zarówno na słońcu jak i w cieniu. A światło,
to tylko formalność jak dla mnie – powiedziałem lekko wzburzony.
Czego zupełnie nie chciałem. Poleciałem i to mocno. Cholera...
- Zupełnie nic nie widzisz? - zapytała
cicho. Ciekawe jak długo wie - czy od wcześniej, czy od tej
rozmowy...
- Nic. Wszystko jest zawsze takie samo.
- Od zawsze?
- Od zawsze – powtórzyłem
- Nie chciałabym tak żyć – powiedziała a
w jej głosie naprawdę wyczułem strach – boję się ciemności.
Ciemność jest nieskończona, tak jak i pi
- Dziwna jesteś. Ale wiesz? Sam nie wiem, co
widzę, czy czego nie widzę. Wiem, że ludzie utożsamiają to z
ciemnością, ale... Czy to jest ciemność? A może właśnie
światło? A może zupełnie nic? Nie jestem w stanie powiedzieć...
To coś, czy nic zawsze tam po prostu było.
- Cała sprawa z tobą też jest dziwna –
Nie byłem przekonany, czy aby na pewno rozumiem dobrze to ostatnie
zdanie, dlatego spróbowałem bezpieczniejszej drogi odpowiedzi.
- Ja sam nie jestem dziwny? – zapytałem.
- Nie – ta odpowiedź... Tak szybka i
stanowcza... – ale ja rzeczywiście jestem. Nie bez przyczyny sama
chodzę po tym świecie. Jeśli zastanawiałeś się kiedyś nad tym,
jak wygląda samotność, to właśnie siedzi obok ciebie.
- A jak ta samotność ma imię? –
spróbowałem wykorzystać szansę, by po tylu tygodniach w końcu
dowiedzieć się jak ma na imię.
- Kinga – szepnęła – mógłbyś
dotrzymać mi czasem towarzystwa?
Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Bałem
się, że jakiekolwiek słowo zepsuje magię, która zaczęła nas
otaczać. Odszukałem jednak jej dłoń, by poczuła, że ktoś jest
obok i chce zostać tam dłużej.